Sunday, October 27, 2013

5. Party time is soon.

   - A autobus? - spytałam niemal od razu, trochę wystraszona faktem, że spędzę najbliższe dwadzieścia minut w samochodzie z chłopakiem, którego ewidentnie irytowałam.

          Okej, fakt, że wczoraj trochę na mnie krzyczał mogłam usprawiedliwić tym, że był zdenerwowany stanem przyjaciela, który podobno leży z grypą w swoim pokoju, ale to jak dzisiaj na mnie patrzył... Jakbym zabiła mu matkę, był widocznie zdenerwowany, a wcale mu się nie polepszyło, kiedy mnie zauważył. Coś do mnie miał, cudowny początek, prawda? Perrie, Harry, kto następny do kolejki nienawiści do Collins?

   - Wolisz jechać autobusem? Poważnie? - zmarszczyła czoło, po czym zaśmiała się, ciągnąc mnie w stronę wyjścia. - Okej, następnym razem siedzisz wśród tych zapoconych lamusów. - uśmiechnęła się, puszczając do mnie oczko. - Towarzyskie samobójstwo już drugiego dnia!

          Wyszłyśmy na szkolny parking, a ja zaczęłam się mimowolnie rozglądać za burzą brązowych loków, ale nic nie zauważyłam. Szłam jak ta owca za Leilą, która ciągle wgapiała się w swój telefon i uśmiechała delikatnie, kiedy tylko znów zawibrował. Postanowiłam to olać, bo w środku aż się gotowałam na to spotkanie... Chciałam po prostu wsiąść do jego auta i zaszyć się na tylnym siedzeniu i przebyć całą drogę w milczeniu. 
         
        Stał tam. Między kilkoma samochodami z różnych roczników, od starych furgonetek z lat czterdziestych do jednego z nowszych modeli Audi. Oparł się tyłkiem o maskę czarnego, potężnego Peugeota 508. Zmierzyłam go uważnie wzrokiem, śledząc jego postać od czarnych butów za kostkę, przez ciemne dżinsy, aż do szarej, luźnej koszulki z dekoltem w serek. Ręce miał założone na brzuchu i rozmawiał z jakimś chłopakiem, który stał dwa kroki przed nim. Odwrócił się na chwilę w naszą stronę i klepnął lekko znajomego w ramię, co, jak się domyślałam, było pożegnaniem. Uśmiechnęli się do siebie, coś jeszcze głośniej rzucając na odchodnym, aż w końcu tamten szatyn całkiem zniknął z pola widzenia. Podeszłyśmy bliżej, a ja miałam ochotę zabić Leilę, że dalej gapiła się w ten telefon.

           Odbił się od maski i wyminął przód pojazdu, znajdując się tuż obok drzwi od strony kierowcy. My stałyśmy dalej w miejscu, a raczej ja, bo moja kuzynka była tak zajęta komórką, że nic do niej nie docierało. Szturchnęłam ją niezauważalnie, ale mnie zignorowała.

   - Dash, siadaj do tyłu. - rzucił, sekundę później znikając we wnętrzu pojazdu.

            Spojrzałam na blondynkę, ale ona już wsiadała na wyznaczone przez chłopaka miejsce. Przełknęłam głośno ślinę, zagryzając na chwilę wargę, aż w końcu szarpnęłam za klamkę i niepewnie wsiadłam. W środku było przyjemnie chłodno w porównaniu do gorąca, które dawało o sobie znać na zewnątrz. Nie miałam pojęcia, kiedy przyzwyczaję się od nadmiernego deszczu na rzecz suchego klimatu Arizony. Spojrzałam na niego ukradkiem, czego na szczęście nie zauważył, bo właśnie odpalał samochód. Zmęczenie wręcz malowało się na jego twarzy. Miał podkrążone oczy, szary kolor skóry i w ogóle wyglądał niewyraźnie, a na dodatek jego policzki zdobiły ledwo widoczne ślady zarostu. Spodziewałam się, że długo nie mógł zasnąć, szczególnie, że nie wiedziałam nawet, o której zwinęli się z mojej piwnicy... Biła od niego jakaś dziwna, tajemnicza aura, był taki... inny. Nie wiem po czym to wnioskowałam, skoro widziałam go teraz dopiero drugi raz, ale tak było. I nie potrafiłam przestać tak o nim myśleć. Nie przypominał większości chłopaków z tej szkoły, którzy uśmiechali się miło, kiedy posyłało się im nieśmiałe spojrzenia. On był jakby wyrwany z innej bajki...

            Ruszyliśmy, a przyjemny pomruk silnika wypełnił wnętrze, docierając natychmiast do naszych uszu.

   - Przejąłeś samochód ojca? - zaświergotała Leila z tyłu, na co uśmiechnął się do wewnętrznego lusterka tak, żeby mogła to zauważyć.

   - Wyobrażasz sobie, żebym przyjechał tu moim autem? - zaśmiał się, kręcąc niedowierzająco głową niezwykle rozbawiony. - Mój Mustang w tej wersji raczej nie wtapiałby się w tłum.

   - Ten temat mnie wkurza, koniec! - zarządziła z tyłu, przesuwając się bardziej na środek siedzenia. - Nie chcę sobie dnia psuć. Zwłaszcza po wczorajszej... sytuacji. - powiedziała z przekąsem.

   - Zayn ma grypę.

   - Tak, znam oficjalną wersję! - podniosła głos, natychmiast się jednak uspakajając. - Jak on w ogóle się czuje?

   - Jadę do niego dopiero po południu, ale nietrudno sobie wyobrazić jak się czuje z obitym ryjem i gigantycznym kacem.

   - Gówniarze. - rzuciła z wyrzutem, opierając się z impetem o tapicerkę.

   - A propo gówniarzy... - zaczął, zerkając na mnie, a ja poczułam jak na moim karku włoski stają dęba. - Masz coś do Horana? - spytał, unosząc przy tym jedną brew, a zieleń jego oczu uderzyła we mnie jak bomba emocji. Cóż za bezpośredniość...

            Moje ciało było tak sztywne z tego skrępowania, które mnie ogarnęło, że aż sama się sobie dziwiłam, że tak mogłam reagować na siedzenie obok jakiegoś kolesia! Odważyłam się jednak skierować swój wzrok na niego i trochę nieśmiało odpowiedzieć.

   - Mamy po prostu razem chemię. - mruknęłam. - Jest miły.

   - Miły. - zironizował Harry, śmiejąc się pod nosem. - Oczywiście, że tak skoro chce...

   - Styles! - upomniała go Leila, na co nie potrafił odpowiedzieć.

   - Do ciebie mówię? - warknął w jej stronę, a ona wystawiła język. - Zaraz będziesz piechotą wracać. - zagroził, znów przelotnie na mnie spoglądając. - Zaprosił cię na sobotę?

   - My odpadamy. - odpowiedziała za mnie dziewczyna po raz kolejny, a ja w duchu jej za to podziękowałam. - Wczoraj plany uległy... zmianie.

   - To lepiej, żeby powróciły do starej wersji. - odpowiedział spokojnie. - W sobotę o dziewiątej widzę was w salonie Tomlinsona.






~*~






              Każda szkoła nudzi, a każde lekcje przyprawiają o ból głowy. Miałam już dość, byłam okropnie zmęczona tym tygodniem. Codziennie wracałam do domu po godzinie szesnastej i do dziewiętnastej, czasem dwudziestej siedziałam z lekcjami. Nie miałam czasu na nic innego, zazwyczaj schodziłam na dół do salonu na jakąś godzinę, pogadać z wujkiem i ciotką o wszystkim i niczym, a później zamykałam się w łazience, relaksowałam w wannie i zasypiałam jak zabita. Nie sądziłam, że szkoła może męczyć aż do tego stopnia.

                Piątek minął mi spokojnie. Po biologii złapałam się na tym, że zaczęłam już wyszukiwać w tłumie przyjaciół mojej kuzynki. Harrego widywałam tylko z daleka, przelotnie, z Liamem pogadałam trochę na geografii i... właściwie tyle. Lunch jadłam teraz już zawsze z Josey po drugiej stronie stołówki i w dodatku tyłem do stolika Leili. Z kuzynkami rozmawiałam więc tylko w samochodzie i domu.

                 Kiedy po lekcjach przyszedł czas na mój trening siatkówki i jednocześnie dzień, w którym miałyśmy się dowiedzieć, która z nas przechodzi siedziałam skrępowana na sali gimnastycznej. Trenera nie było w szkole, więc miałyśmy stawić się tylko na ogłoszenie wyników. Siedziałyśmy w ósemkę na trybunach, zestresowane i z potem spływającym po czole, aż w końcu po piętnastu minutach cała drużyna stanęła przed nami w rządku, dokładnie lustrując nas wzrokiem z uśmiechami na twarzy. Perrie przywitała się grzecznie i zaczęła pieprzyć.

- Jest jedno wolne miejsce. Libero w tym roku będzie Pearl Rogers! - krzyknęła z udawaną radością. - Gratuluję. - posłała oczko uradowanej blondynce pod moimi nogami. - Ale mamy jeszcze dwie nowe rezerwowe. Claudia Collins i Janice Ryder. - rzuciła już bez większego zaangażowania.

                  Udało się? Boże, tak! Jestem w drużynie! Uśmiechnęłam się do dziewczyny, z którą własnie przybiłam piątkę. Radość zaczęła rozpierać mnie od środka, nawet mimo tego, że byłam jedynie rezerwową, ale mogłam w końcu robić to, co naprawdę lubiłam. Może nawet bez serii zbędnych komentarzy ze strony Edwards, bo w końcu nie dostałam się do pierwszego składu, pokazała swoją wielkość.

   - Możecie zacząć świętować, bo od poniedziałku czeka was prawdziwa męka. - dopowiedziała brunetka, która stała tuż obok kapitana. - Będziemy musiały ostro spiąć tyłki, bo za trzy tygodnie gramy mecz na otwarcie sezonu!

   - Hej, Cloudy? - nagle z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos kuzynki. Szybko obróciłam się w jej stronę na obrotowym fotelu i zmierzyłam ją uważnie wzrokiem. Zza drzwi wystawała jedynie jej głowa. - Pukałam, ale nie odpowiadałaś. Przeszkadzam? - spytała grzecznie Justine.

   - Nie, skąd! - szybko przykryłam segregatorem pamiętnik, w którym przed chwilą pisałam i całkiem obróciłam się w jej stronę. - Coś się stało?

   - Nie, ale pomyślałam, że może miałabyś ochotę na lody i Brada Pitta bez koszulki. - zaśmiała się cicho, co od razu odwzajemniłam, zgarniając z biurka komórkę i wstając pewnie z miejsca.

   - Jeszcze pytasz? - rzuciłam luźno i podeszłam do niej, zamykając za sobą drzwi od mojego pokoju.

                  Zeszłyśmy na dół po schodach i rozsiadłyśmy się wygodnie w salonie z miską lodów śmietankowych z bakaliami z polewą karmelową i posypką z kakao i czekałyśmy aż na ekranie pojawią się napisy początkowe. Justine zdążyła jedynie pogratulować mi jeszcze raz wejścia do drużyny, bo po chwili do salonu wpadła zziajana Leila.

                  Miała na sobie krótkie, oliwkowe szorty i czarny top, odsłaniający delikatnie jej płaski brzuch. Średniej długości, lekko pofalowane blond włosy upięła w wysoki kucyk, a na jej ramieniu zwisała brązowa torebka w kolorze identycznym jak jej baleriny. Poprawiła się szybko w dużym lustrze i spojrzała nerwowo na zegarek na lewej ręce. Pożegnała się szybko i wyleciała z domu jak proca. Zanim zdążyłam jakoś to skomentować, młodsza kuzynka natychmiast się odezwała.

   - Dlaczego idziesz z Leilą do Tomlinsona? - spytała niby obojętnie, ale można było wyczuć w jej tonie wyrzut.

Zmarszczyłam czoło i trochę odsunęłam twarz, ukazując w ten sposób swoje zaskoczenie tym pytaniem, a przede wszystkim tonem jej głosu. Wpatrywała się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i wyczekiwała wyraźnie odpowiedzi.

   - Nie idę. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Była zazdrosna?
   - To dlaczego dzisiaj cały dzień przekonywała ojca, że idziecie na piżama party do niejakiej Zoe? - spytała unosząc brew i nie spuszczając ze mnie wzroku.

   - Ja nic o tym nie wiem...

   - I dlaczego codziennie widuję cię z Niallem?

   - CO? - niemal krzyknęłam, podnosząc się ze swojego miejsca. - O co ci chodzi? Co to w ogóle za przesłuchanie? - chciałam się dowiedzieć o co jej chodziło i dlaczego tak na mnie naskoczyła. - Nie zrozum mnie źle, ale skoro masz z siostrą jakiś problem to załatw to sama, a nie wplątujesz w kłótnie jeszcze mnie. - starałam się na spokojny ton głosu. - A z Niallem mam chemię, więc to chyba normalne, że rozmawiamy, kiedy spotykamy się na korytarzu. - wzięłam głębszy oddech i wstałam powoli z kanapy. - Mam sporo lekcji, dobranoc, J.





~*~





   - Boże, moja kuzynka jest zakonnicą! - odezwała się nagle Leila, gdzieś z mojej szafy.

            Było chwilę po szesnastej, sobotnie popołudnie. Leila dokładnie dwadzieścia minut temu wparowała do mojego pokoju, oznajmiając, że wieczorem wychodzimy na imprezę. Nie byłam temu przychylna, przez to moje stosunki z Justine były trochę zbyt naciągnięte, a nie chciałam, żeby wyszło na to, że wczoraj ją okłamałam, co do moich dzisiejszych planów. Poza tym nikogo oprócz Leili tak naprawdę nie będę znała, co będzie równać się nudą i szybkim pożałowaniem tego pomysłu, bo w końcu dziewczyna jedzie tam spędzić czas z przyjaciółmi, a nie robić za moją opiekunkę. Poza tym Perrie się tam wybierała, a to już na wstępie dyskwalifikowało ten pomysł w mojej głowie. Edwards była alarmem, jakbym dostała nagle zaćmienia i zechciała się wybrać do domu Tomlinsona, z którym zamieniłam dwa zdania.

              Siedziałam na swoim dużym, podwójnym łóżku po turecku i przyglądałam się kuzynce, która co chwilę komentowała moje ubrania. Oh, wybacz mi, że nigdy wcześniej nie chodziłam na takie imprezy. Moją jedyną rozrywką było kilka nocowań u starej przyjaciółki z Anglii i... tyle. Tak, moje życie towarzyskie nigdy nie kwitło. Byłam zamknięta w sobie, cicha i nie lubiłam wyróżniać się z tłumu. Po prostu się bałam krytyki, bałam się tego, że ktoś mógłby o mnie mówić. Nie pasowało mi to, czułam się dobrze w cieniu, nie robiąc sobie problemów i żyjąc po swojemu i bez żadnego stresu. Ameryka zdecydowanie tak nie działała. Stany to nie deszczowa Wielka Brytania.

                  Tu w ogóle było jakoś inaczej. Oprócz, rzecz jasna, klimatu, który był dla mnie jako zmarźlucha naprawdę idealny. Zdążyłam zauważyć, że większość moich rówieśników myśli tylko o tym jak się wybić. Ta walka o uwagę sławniejszych dzieciaków, ciche przeganianie się kto zbierze przy stoliku większą ilość znajomych, kto będzie najgłośniejszy na lekcjach i będzie zasypywać nauczyciela prawidłowymi odpowiedziami na każde pytanie. Kto czym się zajmuje na zajęciach dodatkowych, kto ma lepszy samochód, kto potrafi najlepiej wykorzystać swoje atuty, kto będzie pierwszy, kto miał lepszą dziewczynę, czyj chłopak był popularniejszy i jakim cudem udało mu się to zrobić. Zaczęło do mnie docierać, że amerykański High School, którego tak pragną europejskie nastolatki to tak naprawdę nic specjalnego, to jakiś chory wyścig szczurów. To normalna szkoła, pełna dzieciaków o zawyżonych standardach osobowościowych, które myślą, że są kimś tylko dlatego, że udało im się zamieszkać właśnie tutaj. Owszem, miało to wiele plusów jak np to, że zajęcia prowadzone były w blokach i często chodziło się na dany przedmiot z osobami z różnych roczników, w ten sposób można było zawrzeć jakieś nowe znajomości no i w ogóle nauczyciel bardziej potrafił dotrzeć do ciebie, kiedy wszyscy są na równym poziomie, ale... To chyba tyle. Nadal odczuwałam ulgę, kiedy wracałam do domu i nadal lepiej czułam się w swoich czterech ścianach niż w Lewston. Może to jeszcze się zmieni?

   - Bingo! - klasnęła w dłonie i pokazała mi zestaw, który sekundę temu skomponowała.

         [klik]  tyle, że wysokie buty zamieniła na zwykłe, czarne baleriny.
   - Chyba sobie żartujesz. - warknęłam, mierząc uważnie wzrokiem te ciuchy.

   - To po co trzymasz to w szafie? - zmarszczyła czoło, podchodząc kilka kroków i kładąc strój na pościeli.

   - Bo ta spódniczka to prezent i jest za krótka! Nie ma opcji, że ją włożę!

   - Cloudy... - zaczęła ostrożnie.

   - Nie, Leila. - powiedziałam cicho. - Ja nie uważam, że to jest dobry pomysł. Będę się źle czuła, nikogo oprócz ciebie tak naprawdę tam nie znam, ja...

   - Proszę cię... - posmutniała, siadając obok mnie. - Wiesz, że nie ciągnęłabym cię tam gdyby nie chodziło o coś ważniejszego. - uśmiechnęła się smutno. - Teraz mam szansę wszystko sobie nareszcie poukładać. I w głowie i w życiu. To mój ostatni rok, chcę zrobić to, na co czekam od początku tego pieprzonego liceum. Claudia... - wymruczała moje imię, spuszczając wzrok na swoje dłonie.

   - Chłopak? - spytałam z uniesioną brwią, na co z zagryzioną wargą przytaknęła bez słowa, a ja poczułam jak ulegam pod jej niemrawym spojrzeniem i siłą perswazji. - Zawrzyjmy układ. - powiedziałam, czując, że właśnie dałam się omotać.
___________________
Jutro mam urodziny, dałoby radę gdyby każdy kto czyta moje opowiadanie dał znać w komentarzu? :) Chociaż krótkie "czytam", to mnie cholernie motywuje

Tuesday, October 22, 2013

4. Like lost sheep between wild wolves.

         Chłopak natychmiast pociągnął Leilę za rękę w stronę kuchni. Był czymś wyraźnie zdenerwowany, patrzył na nas nieobecnym spojrzeniem i był tak zdeterminowany, że dziewczyna niemal nie przewróciła się na podłogę, kiedy szarpnął ją, a ona potknęła się o własne nogi. Wymieniłam zdezorientowane spojrzenie z Justine, a ona wzruszyła prędko ramionami. Jak na znak obie podniosłyśmy się z miejsc, nie ruszając jednak w tamtą stronę. Czułam, że coś było nie tak, moje ciało automatycznie się spięło i nie mogłam się ruszyć. Widziałam to w nim, dostrzegłam przez te dwie sekundy, podczas których mogłam uważnie mu się przyjrzeć.

   - Cloudy znajdź apteczkę, jest gdzieś w łazience na dole. - usłyszałam głos kuzynki, kiedy już wyłoniła się zza kuchennej ściany.

Włożyła na siebie bluzę, która wisiała na wieszaku przed drzwiami wejściowymi i wyjęła z jej kieszeni pęk kluczy. Rzuciła je w stronę siostry w tym samym momencie, w którym dołączył do niej chłopak. Położył szybko dłoń na jej plecach, pchając do wyjścia i pospieszając nerwowo, ciągle jednak starając się nawet nie spoglądać w naszą stronę. Co się do cholery działo?!

   - Justine, biegnij i otwórz pralnię! - krzyknęła na odchodnym i oboje wybiegli z mieszkania.

          Pędem rzuciłam się do łazienki, chcąc jak najszybciej znaleźć tę pieprzoną apteczkę. Po co?! On nie wyglądał na rannego czy chorego, a poza tym po co Justine miałaby otwierać pralnię?! Szarpnęłam za klamkę odpowiednich drzwi, upewniając się, że wujek z ciotką nie mogą mnie usłyszeć. Chociaż wyraźnie mówili, że idą już spać to musiałam robić wszystko, żeby nie zachciało się żadnemu z nich sprawdzić co to za hałasy w przedpokoju. Wplotłam dłonie we włosy, zastanawiając się gdzie może leżeć to pudełko i zaczęłam nerwowo przeszukiwać każdą szafkę aż w końcu napotkałam białe opakowanie z namalowanym na środku czerwonym krzyżem. Przyjrzałam się temu ostatni raz i wyleciałam na zewnątrz jak oparzona.

         Rozejrzałam się wkoło i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie wiem gdzie, do cholery, była pralnia. Ogarnęłam wzrokiem cały ogród i dopiero po chwili zobaczyłam idącą w moją stronę młodszą kuzynkę, która z dłonią przytkaną do ust postanowiła mi pomóc.

    - Zanieś im to tam. - pokazała wskazującym palcem na uchylone drzwi. - Ja nie mogę na to patrzeć. - pomachała dłonią na znak, że coś ją przerosło.

             Na co nie mogła patrzeć?!
         Moja nieokiełznana ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem, który krzyczał do mnie, żebym najpierw dokładnie przeanalizowała jej słowa, a dopiero później gnała do tamtego pomieszczenia. Na marne, sekundę później już stałam przed stromymi schodami, prowadzącymi w dół.

         Światło było zapalone, a na dole rozpościerał się widok zwykłej piwnicy, gdyby nie tylko czyjeś ciche jęki i zdenerwowany bełkot mieszkanki dwóch różnych głosów. Damskiego i męskiego. Złapałam się drewnianej poręczy i zeszłam powoli ze stromych schodów, patrząc uważnie pod nogi, bo miałam wrażenie, że za chwilę się na nich zabije. Były jak rodem wyjęte z horroru, a w połączeniu z tymi odgłosami dochodzącymi do mnie jakby z podwójną siłą tworzyły najprawdziwszy obraz kryminału, którego stałam się członkiem.

        Kiedy moje stopy twardo już dotknęły zimnego podłoża, obejrzałam się za siebie i... Boże.

        Dwa metry przede mną leżał ledwo przytomny Zayn, oparty plecami o białą, dużą pralkę i z pochyloną mimowolnie głową. Poznałam go od razu po charakteryzującym go tatuażu na przedramieniu. Widziałam jak jego klatka piersiowa nienaturalnie wysoko podnosi się i opada w rytm nierównego, głębokiego oddechu. Sparaliżował mnie ten widok. Widziałam na jego białym t-shircie kilka ciemnoczerwonych plam krwi, a z ust wydobywała się ciągle ciecz o podobnym kolorze. Widziałam jedynie jego czoło, kiedy głowa bezwiednie opadła mu na mostek i potargane, czarne włosy, które jeszcze po południu były zachowane w idealnym ładzie. Leila właśnie zabrała się do wycierania jego twarzy, kiedy pojawił się po jego drugim boku chłopak, który wparował do naszego salonu zaledwie trzy minuty temu.

   - Długo będziesz się tak gapić?! - warknął, wstając z miejsca z impetem i wyrywając apteczkę z moich rąk. Kucnął przy zmarnowanej postaci przyjaciela i drżącymi dłońmi otworzył zabezpieczenie.

   - Nie drzyj się na nią! - upomniała go moja kuzynka trochę głośniej niż przewidywała, bo jej donośny głos roztoczył się po całym pomieszczeniu.

         On coś jej odpowiedział i zaczęła się między nimi wymiana zdań, której już nie słyszałam, bo całą moją uwagę przykuł Zayn, który właśnie dostał skurczów żołądka i zwymiotował prosto na swoje kolana. Okropny odór doszedł do moich nozdrzy niemal natychmiast, ale nawet się nie skrzywiłam, bo w mojej głowie zaczął działać syndrom córki lekarza. Leila cicho uspokajała Mulata, ścierając z jego twarzy resztki wymiocin.

   - Może mieć wstrząs mózgu. - wyrwało mi się, ale nadal nie poruszyłam się choćby o milimetr.

          Wymioty po wypadku, bójce czy czymkolwiek co działo się z ciałem bruneta od razu na myśl przywodziły mi taką diagnozę. Mama kiedyś mi to tłumaczyła, kiedy siedziałam z nią na ostrym dyżurze, bo nie miał kto zająć się taką małolatą jak ja, a ona dostała nagłe wezwanie do szpitala. I choć nigdy nie widziałam jej pacjentów to to, co zasłyszałam w pokoju lekarzy wystarczało mi do pogłębienia mojej medycznej wiedzy.

   - Co? - sapnęła kuzynka, marszcząc brwi i rzucając mi pełne niezrozumienia spojrzenie.

   - Skończ pierdolić! - wrzasnął ponownie chłopak, którego imię całkowicie wyleciało mi z głowy. - Jest pijany to, kurwa, rzyga! - i jak na zawołanie na jego kolanach pojawiła się kolejna dawka wymiotów przyjaciela, na co zareagował delikatnym uderzeniem w policzek Zayna. Ten oparł tył zmęczonej głowy o pralkę i wziął kilka głębszych oddechów, pozwalając, żeby tamta dwójka zajęła się rozcięciem na jego brwi i płytką, jednak bezustannie krwawiącą raną po boku jego opalonego brzucha.

   - Nie śpij! - upomniał go lokowaty, ciągnąc go delikatnie za włosy. - Jak ja cię potem do samochodu dowlekę?!

   - Wiesz, co mogło mu się stać? - szepnęła blondynka, odgarniając kosmyk włosów za ucho.

   - Domyślam się. - burknął w odpowiedzi. - Ale obym się mylił. Muszę oddać jeszcze dzisiaj samochód. - powiedział, nawet na nią nie spoglądając.

   - Zadzwonię do Liama. Chodź Claudia. - wstała z miejsca i chwytając mnie za dłoń wyprowadziła z piwnicy.





~*~






         Wtorek zleciał identycznie jak jego poprzednik poniedziałek. Wynudziłam się trochę na lekcjach, bo wszystko oprócz genialnych matematycznych permutacji, których nie zrozumiem chyba nigdy, przerabiałam w Anglii. Josey spóźniła się na biologię i siedziałam pół lekcji całkiem sama, trochę nie nadążając za notatkami, bo pani Brady uwielbia gadać jak nabuzowana i nie zważała na to, że ktoś może najzwyczajniej w świecie wolno pisać, jak ja. Niall też nie był dziś skory do rozmów, ciągle ktoś z grupy go o coś zagadywał, więc zamieniliśmy tylko kilka słów na temat pogody i tego, że siedział prawie dwie godziny nad pracą domową, kiedy ja uwinęłam się w czterdzieści minut. Obiad zjadłam z Leilą, Louisem i Eleanor - jego śliczną, choć trochę zbyt pewną siebie dziewczynę-cheerleaderkę. Reszta towarzystwa gdzieś zaginęła. Próbowałam podpytać kuzynkę o Zayna i całą tą wczorajszą sytuację, ale milczała, urywając szybko temat i tłumacząc, że on już tak ma i żeby się tym za bardzo nie przejmować, bo lubi przesadzać.

          Skłamałabym, gdybym powiedziała, że całkiem na luzie podeszłam do sprawy z moim pierwszym treningiem. Przez cały tydzień kandydatki do drużyny miały trenować razem z reprezentacją, a w piątek miałyśmy dowiedzieć się, która przechodzi. Cała obecna drużyna i trener mieli obstawiać nową zawodniczkę na puste miejsce. Poza tym były jeszcze dwa miejsca na ławce rezerwowych, więc w sumie skład potrzebował trzech nowicjuszek.

          Przebrana w strój i zdenerwowana równie mocno jak przed pierwszym dniem szkoły związywałam włosy w kucyk przed małym lustrem w łazience w szatni. Grzywkę upięłam wsuwkami tak, aby żaden kosmyk nie przeszkadzał mi w ćwiczeniach. Opowiedziałam o moich planach wczoraj mamie w związku z dołączeniem do drużyny. Cieszyła się i twierdziła, że to najszybszy sposób, żeby odnaleźć się w nowym miejscu. Wypytywała o szkołę, o Leilę i Justine, wujka i ciotkę, nawet zastanawiała się czy Coke to dalej takie bydle. Znów nie widziałam się z ojcem, ale nic o tym nie powiedziałam. Czułabym się niezręcznie gdybym po roku nieobecności zobaczyła go w ekranie mojego laptopa. Wiem, że mama wywoływała moje najnowsze zdjęcia, żeby mu je pokazać, czasem też kilka mu wysyłałyśmy, ale to nie to samo... Pokiwałam przecząco głową, żeby jakoś odgonić od siebie te smutne myśli i przegryzłam wargę. Mogłam ruszać.

        Rzuciłam przelotny uśmiech dziewczynie, która właśnie mijała mnie w drzwiach i siląc się na pewny krok wyszłam na salę gimnastyczną.

          Pytanie za dziesięć punktów, jak rozpoznać nowicjuszki od stałych reprezentantek? Otóż te pierwsze miały na sobie zwykłe białe t-shirty, buty do biegania i krótkie spodenki, a te drugie krótkie topy, odsłaniające brzuch i spodnie, które bardziej przypominały opięte, sportowe majtki. Wszystkie były szczupłe, wysportowane i zadbane. Przyłapałam się na tym, że szukałam wzrokiem mojej najlepszej koleżanki Perrie Edwards. Blondynka była jedną z niższych zawodniczek i właśnie uroczo zaśmiewała się z jakiegoś żartu czarnowłosej koleżanki, która rozgrzewała ramiona. Makijaż nadal szpecił jej naturalność, a burza zniszczonych od farbowania włosów grzecznie siedziała upięta w wysokiego koka na samym czubku głowy. Zauważyła mnie, bo spojrzała w moją stronę, ale całkowicie to olała. Cóż, lepsze to niż kolejne cyrki na boisku...

         Zaczęłam rozgrzewkę i starałam się ukryć zdenerwowanie. Zaczęłam od karku, ramion i szyi, a kiedy schyliłam się, żeby trochę tak powisieć usłyszałam obok ucha roześmiany, niski głos i jak na zawołanie wyprostowałam plecy, zaskoczona przyglądając się chłopakowi.

   - Dzień dobry. - uśmiechnął się szeroko blondyn w szkolnym stroju sportowym drużyny rugby, a raczej tylko w bluzce i luźnych spodenkach. Nie miał na sobie maski ani tej specjalnej koszulki. Wyglądał raczej jakby miał lecieć grać w kosza, ale moja szkoła nie miała takiej drużyny w tym roku. Podobno nie było na to ani pieniędzy ani dobrych zawodników, w których można by inwestować.

   - Niall! - odruchowo poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się przyjaźnie w jego stronę, mierząc go uważnym spojrzeniem. W takiej wersji zdecydowanie lepiej wyglądał niż w tej zupełnie szkolnej. Teraz mogłam przyjrzeć się jego ramionom z ładnie zarysowanymi mięśniami i potarganym uroczo włosom.

   - Nie mówiłaś, że chcesz dołączyć do dziewczyn. - wskazał brodą na moją drużynę.

   - A ty nie mówiłeś, że grasz! - odpowiedziałam, splatając ręce na brzuchu.

   - Horan! - usłyszałam gdzieś za nami i oboje od razu się tam obróciliśmy.

           Chłopaka wołał... On. Ten bezimienny chłopak, który przywlókł wczoraj Zayna do naszego domu. Wyglądał na totalnie zmęczonego. Miał na sobie dokładnie to samo, co Niall tyle że na głowie miał zawiązaną dodatkowo zieloną bandamę, która jeszcze bardziej powiększała chaos na jego głowie. Zauważył, że mu się przyglądam, bo utkwił we mnie chłodne spojrzenie, a ja natychmiast wróciłam wzrokiem do mojego jasnowłosego kolegi.

   - Powodzenia. - rzucił na odchodnym i minął mnie, kierując się w swoją stronę.

            Idealnie... Zostałam rozproszona przed...
   - Ustawcie się w dwuszeregu! - krzyk trenera i dźwięk jego gwizdka przeciął powietrze. Od razu podleciałam do grupki dziewczyn i stanęłam za jakąś wysoką szatynką. - Daniels nie wie, co to jest dwuszereg?! - rzucił w stronę zagubionej blondynki z prawej. - No już!

            Dziewczyna zajęła wskazane miejsce, a mój wzrok dokładnie w tym samym momencie odnalazł Perrie. Stała obok trenera w rękach trzymając piłkę do siatkówki i podśmiewywała się pod nosem, spojrzeniem błądząc po każdej dziewczynie w rzędzie.

   - Edwards jako kapitan poprowadzi dzisiejszy trening. - poinformował, splatając dłonie za sobą i stając w większym rozkroku. - Zagracie mecz, dziewczyny muszą ocenić wasze umiejętności.

   - Każda drużyna dostanie dwie graczki! - wtrąciła blondynka. - Ja będę sędziować. Nie ważne, która grupa wygra, będziemy przyglądać się każdej z was z osobna i ocenimy wasz potencjał i zaangażowanie. Jeśli spełnicie te warunki najlepiej, a wasza technika będzie do przyjęcia możecie być pewne swojego miejsca na dalszych treningach. I pierwszym meczu z Grengeville High!

   - Rozgrzane? - dopowiedział mężczyzna. - Więc do roboty!

             Dziewczyna szybko zaczęła dzielić wszystkich na dwie przeciwne drużyny. Wszystkie laski łase na wolne miejsca patrzyły na siebie z determinacją i ze sztucznymi uśmiechami poprzyklejanymi do opalonych twarzy. Zagryzłam dolną wargę i czekałam aż ktoś zawoła mnie do siebie.

   - Pani Zarozumiała do drużyny B. - wyszczerzyła się do mnie Perrie, pokazując dłonią, żebym dołączyła do trójki po jej lewej stronie. Zignorowałam jej przezwisko i grzecznie podeszłam do wyznaczonego miejsca.

              Kiedy już zostałyśmy podzielone i kierowałyśmy się na odpowiednią połowę boiska podsłyszałam jak ta ładna brunetka, która nie odstępowała KAPITAN ani na krok zapytała o Zayna. Mój słuch się wytężył i aż cisnęło mi się na usta, żeby powiedzieć jej, że nawet nie potrafiła przypilnować swojego chłopaka, który wczoraj w mojej piwnicy...

   - Złapał grypę. - wzruszyła ramionami. - Chciałam go odwiedzić, ale podobno jeszcze zaraża.

              Albo po prostu ma obity ryj i wciska ci jakieś kity. 
              Swoją drogą jaki sens miałoby okłamywanie własnej dziewczyny? Nie miałam pojęcia, ale jedyne o czym myślałam to to, że musiałam skupić się na treningu.











              Obyło się bez serii przykrych docinek ze strony farbowanej blond wiedźmy. Moja drużyna przegrała pięcioma punktami, ale graczki kazały się tym nie przejmować, bo poziom gry był wyrównany, a one po prostu miały więcej szczęścia. Edzia chyba wpadła na pomysł, że lepiej mnie po prostu unikać i ignorować, co, nie ukrywałam, bardzo mi odpowiadało. Miałam jej dosyć od samego oglądania jej postaci...

              Prysznice wyglądały tutaj identycznie jak w filmach. Brałyśmy prysznic wszystkie razem, ale nie było to tak krępujące jak mogłoby się wydawać. Było osiem natrysków i każda z dziewczyn stała przodem do ściany, więc tak na dobrą sprawę widać było jedynie ich nagie plecy.

              Kiedy byłam już przebrana i gotowa do wyjścia znów usłyszałam cichą rozmowę.

   - Harry z nim rozmawiał. - wzruszyła ramionami Pezz. - Mówił, że ma gorączkę i śpi z miską obok łóżka. Mam nadzieję, że do soboty mu przejdzie... Nie wyobrażam sobie, żeby nie poszedł na imprezę do Louisa! Przecież to już tradycja, pierwszy weekend zawsze spędza się u Tomlinsonów. - zaśmiała się, a brunetka jej zawtórowała. - W każdym razie jak tylko lepiej się poczuje sprawdzę co u niego.

              Mój mózg przeanalizował dwie ważne informacje. Pierwsza to ta, że chłopak od Zayna to Harry. Druga natomiast to ogarnięcie czemu Leila tak spięła się na ojca za tą sobotę i automatycznie zrobiło mi się smutno, znowu z dwóch powodów. Przeze mnie Dash musiała siedzieć w naszym salonie i grać w scrabble zamiast bawić się z przyjaciółmi, a po drugie... Pewnie większość uczniów się tam wybiera, a mnie nawet nikt by tam nie zaprosił... Podniosłam torbę z wieszaka i wyszłam z szatni, rzucając do nowych koleżanek krótkie "Bye!" na co odpowiedziały tym samym, uśmiechając się przyjaźnie.

             Od razu skierowałam się do lustrzanej sali, gdzie miała czekać na mnie kuzynka. Było to miejsca, gdzie ćwiczyli tancerze. Nawet nie wiedziałam, że blondynka miała takiego świra na tym punkcie, uwielbiała taniec i chciała związać z nim swoją przyszłość. Marzył jej się Julliard w NYC, na co rodzice nie byli zbyt zadowoleni. Podobno odradzali jej niepewne życie artysty. Ale ona nie słuchała, wciąż śnił jej się Broadway...

   - Cloudy! - usłyszałam za sobą. Podeszłam do dziewczyny. - Justine potrzebowała samochód prędzej, bo jechała do pracy ojca. - opowiadała, szukając czegoś w swojej torebce. - Ale załatwiłam nam zastępstwo. - uśmiechnęła się i wyjęła telefon, odblokowując dotykowy ekran. - Wrócimy z Harrym. Chodź, pewnie czeka już na parkingu.

Saturday, October 19, 2013

3. Why do you look at me like that?

           Po organizacyjnej lekcji chemii, przyszedł czas na wf. Dostałyśmy stroje od trenera i kilka minut później rozgrzewałyśmy się na połowie sali gimnastycznej. Drugą część zajmowali chłopcy i grali w kosza.
A ja stałam w tych mega krótkich spodenkach, które ledwo zasłaniały tyłek i w szarym T-shirtcie i gapiąc się na nich, rozgrzewałam ramiona. Po mojej lewej była duża grupa dziewczyn, rozmawiająca o czymś ze śmiechem. Zauważyłam kątem oka, że całemu temu zbiorowisku przewodzi średniego wzrostu, szczupła, farbowana blondynka, która śmiała się najgłośniej i która co chwilę rzucała w stronę reszty jakieś uwagi, które te uważały za coś zabawnego. Chyba była lubiana, bo sądząc po tym, że każda chciała zamienić z nią słówko byłam pewna, że to królowa pszczół. Jej twarz zdobił bardzo mocny makijaż. Miała dużo ciemnego cienia na powiekach, eyeliner i grubą warstwę tuszu do rzęs. Była ładna, naprawdę ładna, ale z make-up'em zdecydowanie przesadziła...

             Trener kazał nam dobrać się w dwie grupy i zacząć mecz siatkówki. Ucieszyłam się, bo wiedziałam, że byłam dobra. W Lincoln grałam nawet poza lekcjami i bardzo to lubiłam. Do tego byłam wysoka i według mojego byłego wuefisty miałam idealne warunki do trenowania siatki bardziej poważnie, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Właściwie sama nie wiedziałam dlaczego.

   - Collins! - usłyszałam swoje nazwisko, rozchodzące się echem po całej sali gimnastycznej.
            Rozejrzałam się wkoło prędko, sprawdzając czy chodzi o mnie, czy ktoś ma identyczne nazwisko, bo może to tylko zbieg okoliczności. Niestety, na marne. Trener Couge patrzył się prosto na mnie z gwizdkiem utkwionym między dużymi, spierzchniętymi wargami, które okalał siwiejący już powoli niezbyt gęsty wąs. Na głowę miał zarzuconą czapkę z daszkiem z logiem szkoły, a na sobie czarny dres. Był wysportowanym czterdziestolatkiem, który jednak chyba zatrzymał się ze swoją garderobą na etapie połowy lat dziewięćdziesiątych. Brakowało jeszcze tylko dżinsów z wysokim stanem, koszulki polo w paski, kolorowych trampek i czarnego paska z dermy. Przypominał mi trochę mojego brytyjskiego nauczyciela historii, pana Saluna, który z każdym wypowiadanym na lekcji słowem pluł coraz dalej. Teraz pewnie osiągnął już perfekcję w tej dziedzinie, a ja nadal nie znam szczegółów wojny secesyjnej.

   - Collins! - powtórzył, a ja aż podskoczyłam i ze strachem w oczach ruszyłam prędko w jego stronę. -     Mam wysłać specjalne zaproszenie, żebyś łaskawie ruszyła tyłek?! - warknął, spoglądając w jakieś notatki, które trzymał przed sobą. - A wy przesuńcie się na prawo! Nie mam zamiaru później żadnej zdrapywać z podłogi jak któraś dostanie piłką od kosza! - dopowiedział, a ja kątem oka zauważyłam, jak blondynka numer jeden cicho się podśmiewuje. - To, że większość nie umie nawet porządnie złapać tej piłki nie oznacza, że macie pchać im się pod nogi. - tutaj śmiech stał się już głośniejszy, nawet na twarz trenera wkroczyło delikatne rozbawienie.

   - Edwards, Peazer – wybierajcie. - mężczyzna spojrzał na wymalowaną laskę-księżniczkę i tę z burzą, naturalnych kręconych włosów i twarzą z naprawdę odrobiną makijażu.

           Przeciwniczki uśmiechnęły się do siebie przyjacielsko i przybiły piątkę. Koleżanki? Śmiesznie razem wyglądały. Szatynka była wysoka, ta druga niższa o ponad głowę, naturalna i „zrobiona”, pełen kontrast.

                Rzucały nazwiskami aż w końcu zostałam sama i trafiłam do drużyny Peazer. Ustawiłyśmy się na boisku, a ja wybrałam miejsce, gdzie grało mi się najlepiej. Drugi rząd, środkowa. Często też bywałam libero, ale tutaj wolałam się raczej z tym nie wychylać...

   - Zagracie przyjacielski meczyk, chcę sprawdzić nową uczennicę. - wyjaśnił Couge, a ja poczułam jak dwanaście par oczu dziewcząt z mojej grupy przewierca mnie wzrokiem. Spuściłam głowę i myślałam tylko o tym, żeby się nie zarumienić. - Collins, wpisałaś „piłka siatkowa” w rubryce zainteresowań sportowych. Grałaś w szkolnej drużynie? - zagadnął, spoglądając na mnie ze swoich notatek i unosząc przy tym brew.

   - Czasami. - wymamrotałam zawstydzona.

   - Czasami? - spytał ironicznie, a stłumiony chichot dziewczyn wypełnił tę część sali gimnastycznej.
Chciałam zapaść się pod ziemię, śmiały się ze mnie...

    - W mojej szkole nie było takiej drużyny. - tłumaczyłam się. - Nauczyciel po prostu zbierał jakąś grupkę tylko przed ważniejszymi zawodami. - wzruszyłam ramionami, na co mój rozmówca uniósł z rozbawieniem brwi.

           Co w tym, kurwa, było takiego zabawnego?!
Edwards zasłoniła dłonią usta, przesadnie ukazując fakt, jaka to jest rozbawiona. Poczułam gniew, gówno ją to powinno obchodzić, niech zmyje trochę tej tapety ze świecącego ryja!

   - Byłabyś zainteresowana grą w mojej drużynie? - spytał ni stąd ni zowąd, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.

           Wow, naprawdę? Ciekawe w takim razie jaką opinię wypisał mi wuefista z Anglii, że Couge już proponuje mi współpracę. Uśmiechnęłam się speszona, ale podświadomie czułam, że powinnam się zgodzić.
   - Mamy pełen skład. - wtrąciła szybko kłótliwa blondynka, obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem. - Rezerwowe też. - dopowiedziała, splatając ręce na brzuchu.
Zmarszczyłam czoło i przyglądałam się tej wymianie zdań.

    - Oboje dobrze wiemy, że wcale nie, Perrie. - powiedział spokojnie. - Franklin gra jak pokraka, po ostatnim sezonie nie zamierzam wpuszczać jej na boisko w pierwszym składzie. Może ktoś nowy w końcu kopnie was w tyłki i zabierzecie się do roboty. Tobie akurat powinno najbardziej na tym zależeć, w końcu stypendia z nieba nie spadają, panno Edwards. Columbia się ceni. - uśmiechnął się sztucznie w jej stronę, a ona wciągnęła prędko dużą ilość powietrza, zaciskając przy tym usta. Spoglądała zła raz na mnie, raz na mężczyznę, aż w końcu już podbuzowana wróciła na środek przeciwnej drużyny. Złączyłam nogi razem i nerwowo poprawiłam bluzkę, chcąc przestać zwracać na siebie taką uwagę.

   - Pezz, zaczynaj. - odezwała się cicho jakaś ruda dziewczyna z mojej drużyny.
Blondynka, obrzucając mnie wrogim spojrzeniem po raz ostatni, dała znać, że można rozpoczynać mecz zagrywką. I wtedy się zaczęło.

                Z początku gra naprawdę wyglądała na przyjacielską, dopóki nie przejęłyśmy ostatnich dwóch punktów i dzięki temu objęłyśmy prowadzenie. Wtedy członkini obecnej szkolnej reprezentacji odbijała prosto na mnie. Już się nie fatygowała, żeby grać ambitniej, pokazując co potrafi, miałam wrażenie, że robi wszystko byleby wygrać i przy tym pokazać, że jest lepsza ode mnie. Ciągle byłam w biegu, piłka latała w tę i wewtę. Peazer próbowała mi trochę pomóc, ale odpuściła, kiedy Perrie zgromiła ją wzrokiem. Przy piłce byłyśmy już teraz tylko my, akcja z każdą sekundą robiła się coraz ciekawsza, a nasze stosunki coraz bardziej napięte. Zaatakowałam, jednak dziewczyna zdążyła odegrać. Musiałam przyznać, że była bardzo dobra... Kiedy podskoczyła ostatni raz, a jej dłoń z głośnym klaśnięciem uderzyła o niebiesko-białą piłkę, a ona zamiast na moje przeguby, trafiła w zimną podłogę mecz się skończył. Usłyszałam już tylko głośny śmiech, jakby szydzący z tego, że przegapiłam takie zagranie, a później sześć dziewcząt, przytulających się do siebie w równym kole. Moje towarzyszki zaklaskały z uśmiechami przyklejonymi do twarzy, a ja nie mogłam spuścić wzroku z zawistnej Edwards.

              Pokazała na co ją stać. Dopięła swego. Uniosłam prawą rękę w górę, a lewą rozmasowywałam dłonie, kiedy znów rozbrzmiał głos trenera.

- Collins. - zwrócił się do mnie, kiwając na mnie głową. Przeszłam przez całe boisko, czując na sobie uważne spojrzenie grupy B i słuchałam, co ten facet miał mi teraz do powiedzenia. - Treningi od jutra. - uśmiechnął się miło. - Zaraz po zajęciach.






~*~





            Czy ktokolwiek zastanawiał się kiedyś nad tym jak wygląda wściekły, wygłodniały bóbr, któremu ktoś rozpieprzył tamę? Tak mniej więcej prezentowała się Perrie Edwards po ostatniej informacji trenera o moim dołączeniu do reprezentacji. Brakowało jej tylko grubego ogona, którym mogłaby mnie zdzielić od tyłu tak, żeby nikt nie widział. Poważnie się nad tym zastanawiałam. Z jednej strony to był świetny pomysł, bo może pomogłoby mi to w odnalezieniu się w nowym środowisku, mogłabym lubić to co robię no i zaliczyłabym zajęcia dodatkowe, ale z drugiej... Naprawdę nie miałam ochoty oglądać tej Blondyny codziennie po zajęciach. Pewnie zabijałaby mnie spojrzeniem, kradła stanik, kiedy byłabym pod prysznicem albo zrobiłaby mi nagą sesję z ukrycia. Boże... Chyba naoglądałam się za dużo Dziewczyn z drużyny.

             Byłam tu pierwszy dzień i już znalazłam kogoś, kto mnie nie lubi. Świetny początek, prawda? Kiedy jedyną pozytywną osobą jest chłopak z chemii i nauczyciel angielskiego, który uśmiechał się chyba bezustannie. Mnie osobiście pewnie rozbolałyby mięśnie od ciągłego zacieszu, ale to było miłe.

             Po wuefie, czyli czwartej lekcji była druga przerwa. Ta trwała godzinę i w tym czasie większość uczniów udawała się do szkolnej stołówki. Cena obiadu zależała od stopnia zamożności rodziny, a że mój ojciec był wojskowym, a mama internistką raczej nie miałam co liczyć na jakiekolwiek zniżki. 

         Byłam tak zafascynowana tym, co działo się zaledwie dwadzieścia minut temu, że nawet nie zorientowałam się kiedy pojawiłam się na stołówce. Stało tu jakieś piętnaście czy nawet dwadzieścia kilkoosobowych stołów (przy każdym była inna ilość krzeseł) w większości już pozajmowanych. Właściwie to nie było ani jednego całkiem pustego, no chyba że tych kilka na zewnątrz, ale nie chciałam tam iść. Ciekawe jak wyglądała cała ta procedura lunch'u. Gdzie miałam usiąść? Do tej dziewczyny z nosem w książce przy stoliku obok śmietnika? Do tej brunetki, z którą grałam dzisiaj w siatkę? Nie... Skąd mogłam mieć pewność, że za chwilę nie zaszczyciłaby nas Edwards? Naprawdę nie miałam ochoty na kolejną konfrontację, zwłaszcza, że laska za mną nie przepadała i wcale tego nie ukrywała. Podeszłam więc do lady, chcąc zyskać jeszcze trochę czasu. Do wyboru były dwa dania główne – potrawka z kurczaka z warzywami i frytki z sałatką. Zdecydowałam się na ryż i przekazałam to kucharce, która nałożyła mi średnią porcję. Kolejny mit obalony – jedzenie wyglądało apetycznie, nie była to kleista papko-maź, gdzie jak wsadziło się widelec, można było wyjąć go dopiero w środę. Kucharka też była miła i ciągle się uprzejmie uśmiechała, a nie była wredną, zgorzkniałą pięćdziesięciolatką, której mąż zamknął się w kiblu razem z lodówką i nowym telewizorem.

   - Szukam cię od jakiś dziesięciu minut! - usłyszałam tuż za sobą, na co niemal od razu się obróciłam, napotykając wzrokiem uspokojone spojrzenie niskiej blondynki o naturalnym kolorze włosów. - Dlaczego nie odbierasz?

   - Ou... - przegryzłam dolną wargę, wyjmując z mojego białego portfela gotówkę dla ekspedientki. 
Wzięłam w dłonie tacę z moim obiadem i stanęłam w końcu twarzą w twarz z kuzynką. - Przepraszam, wyciszyłam telefon i rzuciłam go gdzieś na dno torby... - tłumaczyłam się z niepewnym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

Ucieszyłam się, że po jej humorze z samego rana nie było już śladu.  

   - Usiądź z nami. - zaproponowała, a ja nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już ciągnęła mnie za rękę. - Jak pierwszy dzień?

   - Miałam małą spinę na wfie z jakąś szkolną divą. - wymamrotałam, na co ona spojrzała na mnie podejrzliwie. Zatrzymałyśmy się nagle, a Leila nie spuszczała ze mnie zaciekawionego wzroku. - Perrie Edwards. - odpowiedziałam z uniesioną z irytacją brwią, na co moja towarzyszka roześmiała się w głos. Zmarszczyłam czoło i z niezrozumieniem wymalowanym na bladej twarzy przyglądałam się jej reakcji. Patrzyłam jak kładzie dłoń na brzuchu i za wszelką cenę próbuje uspokoić oddech, ale z marnym skutkiem.

   - O tej Pezz, mówisz? - spytała nadal szeroko się uśmiechając i wskazała mi siedzącą na ławce tuż obok schodów dziewczynę rozmawiającą z jakimś chłopakiem. Chwila... Boże, to był ten chłopak od którego Leila dostała kowbojską czapkę! Skoro ona rozmawiała z Zaynem, a on przyjaźnił się...

   - Wy się znacie?! - niemal krzyknęłam, szeroko otwierając przy tym oczy, a gdzieś za plecami usłyszałam cichy chichot.

                Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że nie stałyśmy tutaj same. Przy „naszym” stoliku siedziała jakaś grupka ludzi. Od razu poznałam w nich tę śliczną, długowłosą Danielle i... właściwie to tyle. Nie było z nimi Justine, ale już wcześniej podejrzewałam, że mają innych znajomych. Młodsza nawet nie przyszła wczoraj, żeby przywitać się z gośćmi siostry, a co dopiero z nimi jadać...

             Naszej rozmowie przysłuchiwała się tak samo rozbawiona jak i moja kuzynka Peazer i dwóch chłopaków. Ten szerszy w barkach i z krótszymi, jaśniejszymi włosami trzymał rękę na oparciu krzesła dziewczyny, bawiąc się jej włosami i przekładając kosmyk między palcami. Drugi siedział dwa krzesła dalej z brązowym nieładem panującym na jego głowie. Oparł brodę o dłoń, a łokieć o stolik i przyglądał nam się z szerokim uśmiechem i zmrużonymi, niebieskimi oczami. Poczułam jak się rumienię. Przegryzłam dolną wargę.

   - No... Pokazała dzisiaj pazurki. - skomentowała moja koleżanka z wfu. - Nie przejmuj się nią, jest głupia. - uniosła pokrzepiająco kąciki ust. - Jestem Danielle. - przedstawiła się, wzruszając ramionami i zabierając puszkę coca-coli z tacki swojego chłopaka, otworzyła ją z szelestem. - Liam i Louis. - przedstawiła mi chłopaków, którzy pomachali mi ze swoich miejsc.

             Leila pociągnęła mnie za rękę, zmuszając do zajęcia jednego z wolnych krzeseł. Padłam na to, dokładnie naprzeciw pary, a między mną i Liamem, którego znałam już od wczorajszego napadu na kuzynkę jedno miejsce wciąż pozostawało wolne. Położyłam plecak pod nogami i oparłam ręce o blat stołu, przyglądając się bezmyślnie mojemu obiadowi. Nie byłam zestresowana już obcym towarzystwem, rozluźniła mnie trochę uprzejmość Peazer, jednak moją głowę zaprzątnęło coś jeszcze. Właśnie zobaczyłam jak nauczycielka matmy przemierza korytarz i właśnie dotarło do mnie, że prawdopodobnie będę musiała zmienić grupę. Za nic w świecie nie dowiem się czym są, a przede wszystkim na czym polegają niejakie permutacje. Nigdy nie miałam problemu z tym przedmiotem, a rozpiska, którą dostałam jeszcze będąc w Anglii nie obejmowała takowego tematu.

   - Co jest? - spytała z troską blondynka. - Weź się nawet nią nie przejmuj, dziewczyno. - powiedziała, kładąc ostrożnie dłoń na moich plecach i delikatnie je pocierając. - Ona...

- Nie o to chodzi. - odpowiedziałam zrezygnowana. - Nie ogarniam matmy... W Lincoln nawet nie słyszałam o czymś takim jak permutacja bez powtórzeń, a tutaj ta kobieta używa tego bez przerwy! Rozpisuje jakieś kreseczki na tej tablicy i pod spodem wpisuje jakieś liczby z kosmosu i... Eh, szkoda gadać. - pomachałam dłonią na znak, że nie chcę kontynuować tego tematu, a ona przyjęła to bez słowa.

   - A co z wieczorem? - odezwała się znów Dani. - Kino aktualne?

   - Ja odpadam. - znikąd pojawił się Zayn, zajmując prędko miejsce obok Louisa i rzucając na powitanie krótkie "hi". - Styles też.

Uśmiechnął się zagadkowo, na co dziewczyna tylko odetchnęła ciężko i widać było, że się zirytowała.

   - Nawet nie chce mi się tego komentować! Nie wierzę, że to, co stało się ostatnim razem nie przemówiło wam do rozsądku! - spiorunowała go wzrokiem, na co on tylko zacisnął usta i wskazał ruchem głowy w moją stronę. - Musi dojść do prawdziwego nieszczęścia, żebyście zmądrzeli?!

   - Kochanie, nie teraz. - upomniał ją Liam, obejmując opiekuńczo ramieniem, na co ona rzuciła na talerz trzymany w ręce widelec.

   - Jasne, nie teraz! W ogóle to olejmy, najlepiej niech...

   - Danielle! - podniósł głos jej chłopak, przysuwając ją do siebie i zmuszając, żeby wtuliła się w jego ramię.

               Dziewczyna w końcu odpuściła, wypuszczając głośno z płuc powietrze i przegryzając dolną wargę. Wyrwała się z uścisku i zajęła miejsce, prostując plecy i zanurzając widelec w swoim obiedzie. Leila szybko poczuła potrzebę rozładowania napięcia i zaczęła niezobowiązujący temat o pierwszym dniu szkoły, wypytując chłopaków o rekrutację do ich drużyny. Okazało się, że wszyscy oprócz Zayna grają w szkolnej drużynie rugby. Podobno mają bardzo dobre wyniki, a w tamtym roku wygrali mistrzostwa stanowe. Ich trener stwierdził, że dawno nie było w tej szkole tak dobrej reprezentacji, ale niestety czwórka silnych zawodników skończyła już szkołę i brakowało im graczy. Tym zająć miał się niejaki Harry, który zaginął gdzieś już po dwóch pierwszych godzinach i nikt nie mógł go znaleźć. 





~*~





             Reszta dnia zleciała spokojnie. Okazało się, że chodzę z Liamem na geografię, więc czułam się trochę lepiej, kiedy spotkaliśmy się na korytarzu i weszliśmy razem do sali, gdzie nie znałam zupełnie nikogo, a wszyscy patrzyli na mnie spod ściągniętych brwi jak na kogoś kto zapieprzył im ostatni kawałek pizzy i bezczelnie wpierdzielił ją, mlaskając perfidnie ustami. Usiadłam ławkę obok niego na samym końcu w rzędzie przy oknie.

             Ostatnią moją lekcją jest biologia. Tutaj też ławki są podwójnę i siedzę z miłą, rudowłosą Josey, która też jest nowa w tej grupie. Trafił swój na swego...

              Z racji tego, że dzisiaj był pierwszy dzień nie było żadnych zajęć dodatkowych, więc wszyscy kończyli o tej samej porze. Wróciłam z dziewczynami autem po raz kolejny zastanawiając się dlaczego siostry niemal ze sobą nie rozmawiają. To znaczy słyszę ich wymianę zdań, ale głównie polega to na „ojciec o której dzisiaj kończy?”, „masz mój stary segregator?” albo „kto dziś zmywa?”. Gdzie ta słynna więź między rodzeństwem, szczególnie w tak małej różnicy wieku?

              Ale nie dawały tego po sobie poznać. Odpowiadałam na ich pytania i dodatkowo wytłumaczyłam Justine moje dzisiejsze spięcie z Perrie, na co ona tylko zaśmiała się pod nosem i pogratulowała utarcia jej nosa. Chyba też za nią nie przepadała...

               Postanowiłyśmy, że pojedziemy po drodze na kebaby. Ciotka i wujek kończyli pracę o dwudziestej, a że nam nie chciało się siedzieć przy garach postanowiłyśmy wydać kilka dolców na fast-foody. W domu zlądowałyśmy chwilę przed siedemnastą.

               Siedziałyśmy w salonie i oglądałyśmy powtórki „Pretty Little Liars”, przekrzykując się nawzajem, która z dziewczyn tym razem zawaliła sprawę w dotarciu do tego, kim jest A i kogo ma pod sobą. Sprawa z Red Coat jeszcze się nie rozwiązała i kłamczuchy nadal gnębiły podłe smsy i niespodziewane paczki, które przynosił kurier. W ogóle nas nie zdziwiło kiedy rozwaliły karton, który trzymał w sobie trumnę dla małych dzieci, a w środku leżała spokojnie lalka...

   - Spencer coś knuje... - zastanawiała się głośno Leila. - Ona i Toby na sto procent trzymają z A. - dodała, upijając łyk soku pomarańczowego.

   - Ja tam myślę, że Caleb ma jakąś drugą stronę. - wyznała Justine. - Biedna Hanna. Pewnie jej facet w nocy włazi w te czarne fatałaszki i lata po mieście szukając Alison... Albo CeCe.

   - No przestancie... Widziałyście Ezrę w ostatniej scenie, nie? - spojrzałam na nie, kontynuując. - A poza tym po co Caleb albo Spencer mieliby robić pod swój dywan? Ja tam obstawiam tą byłą kochankę ojca Arii.. No i Melissa też na pewno nie zerwała starych kontaktów. Albo znowu udaje ciążę. - dopowiedziałam na co usłyszałam cichy chichot z obu stron.

   - Brakuje mi Wildena. - mówiła J. - On jakoś tak pozytywnie wpływał na ten serial. Taki gnojek potrzebny w każdej obsadzie. - zaśmiała się, a my jej zawtórowałyśmy. Już miała coś dopowiedzieć, ale przerwał nam dzwonek do drzwi.

               Leila z jękiem niezadowolenia wstała z kanapy i powlokła się w stronę drzwi, a ja wypatrywałam kto to. Zdziwiona mina dziewczyny mówiła za wszystko.

   - Harry? - szepnęła, robiąc krok do tyłu i wpuszczając gościa do środka.
Sekundę później w drzwiach pojawił się wysoki chłopak z burzą brązowych włosów na głowie i ogromnymi, zielonymi oczami, które teraz wpatrywały się prosto w moją zdziwioną minę...


_______________
Jest tu kto? :(

Wednesday, October 16, 2013

2. Nice to meet you, the Strangers.

                Razem z ustawieniem się wskazówek na tarczy zegara, zwiastujących nadejście godziny siódmej piętnaście rano budzik w moim telefonie rozdzwonił się, nieubłaganie przypominając mi, że wakacje właśnie dobiegły końca. Podniosłam białego iphone'a z szafki nocnej i wyłączyłam alarm. Odetchnęłam ciężko i zwlokłam się z materaca. Zaścieliłam machinalnie moje łóżko, idealnie układając na nim moją nową kołdrę w słodkie, kreskówkowe krówki. Boso przeszłam na drugi koniec pokoju, dochodząc do ogromnego lustra, które rozciągało się od podłogi po sam sufit na szerokość metra. Przyjrzałam się sobie.

                Miałam na sobie piżamę w postaci szarych majtek i białego podkoszulka. Włosy miałam związane w wysoki kucyk, z którego uwolniło się kilka pojedynczych kosmyków, tworząc na mojej głowie typowego mopa. Nie miałam makijażu i byłam wciąż bardzo blada w porównaniu z ludźmi stąd. Zacisnęłam usta i starałam się uspokoić oddech, który przyspieszał na samą myśl, że od dzisiaj przez najbliższy rok będę uczyć się w typowym, amerykańskim, bezlitosnym liceum rodem z najgorszych filmów i plotek na ten temat.

                 Naprawdę sporo się naczytałam jeszcze kiedy byłam w Lincoln, a Leila jak i Justine nie za wiele chciały mówić o tym jak minął im ich pierwszy dzień w Lewston High School. Powtarzały jedynie, żebym była sobą i nie spinała się za bardzo, bo nie wyjdzie mi to na dobre i mogę nabawić się jakiejś nerwicy. 
Okej, byłoby dużo prościej gdybym była freshmanem. To najmłodszy rocznik w szkole, a ja byłam na trzecim, czyli w gronie juniorów, u których nowa osoba w klasie jest nie lada zdziwieniem. Już w głowie widziałam zaciekawione spojrzenia wszystkich, szczególnie, że szkoła nie była wielka i raczej wszyscy znali się chociaż z widzenia... Boże.

               Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej pierwszy wieszak od lewej strony. Już wczoraj uszykowałam sobie strój. Chyba z godzinę myślałam, czy na pewno się nadaje na pierwszy dzień, dostałam chyba jakiejś psychozy. Phoenix słynie z wysokiej temperatury, więc większość długich spodni i bluz rzuciłam na najwyższą półkę, będąc pewną, że raczej nie bardzo mi się przydadzą. Zdjęłam z wieszaka http://www.faslook.pl/collection/have-you-forgotten-2/ i poszłam do łazienki trochę jak na skazanie.
Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i zaczęłam nerwowo grzebać w swojej kosmetyczce. Nie miałam pojęcia jak nauczyciele w tej szkole reagują na makijaż, ale postanowiłam jedynie lekko pomalować rzęsy. Nigdy nie miałam jakiś większych problemów z cerą, owszem, czasem zdarzał się pryszcz czy jakakolwiek krosta, ale nigdy nie był to jakiś wysyp bakterii, dlatego zrezygnowałam z podkładu, kiedy uznałam, że moja skóra i bez tego wyglądała całkiem nieźle. Upięłam włosy w kucyk i przerzuciłam je przez prawe ramię. 
Kiedy wyszłam była równo ósma rano. Dziwiłam się, że jeszcze na korytarzu nie spotkałam żadnej z dziewczyn, ani wujka lub ciotki. Niepewnie skierowałam się w stronę schodów i przechodząc ostrożnie na dół, zajrzałam do dużej, przestronnej, beżowej kuchni.

               Cała czwórka siedziała przy wysepce kuchennej i śmiejąc się, żywo o czymś dyskutowali. A właściwie to tylko Leila z rodzicami, bo Justine zapatrzona w swój talerz tylko słuchała. Nieśmiało wyłoniłam się zza framugi drzwi i uśmiechnęłam do mojej rodziny, rzucając krótkie „dzień dobry”.

   - Na co masz ochotę? - zaoferowała się od razu ciocia Davne, pokazując mi miejsce obok młodszej kuzynki, które sekundę później zajęłam. - Tosty, naleśniki, jajka, musli? - wyliczała, otwierając poszczególne górne szafki i przyglądając się zawartości. - Kawa, herbata? Sok? - otworzyła lodówkę i oglądała uważnie zawartość. - Pomarańczowy, porzeczkowy albo zielone jabłko.

               Zaśmiałam się cicho zawstydzona tym, że tak nade mną skacze. Byłam przyzwyczajona, że dbałam sama o siebie, szczególnie, że miałam już siedemnaście lat, czyli byłam niemalże dorosła, a w stanie Arizona, w którym obecnie pomieszkiwałam, mogłam nawet zrobić prawo jazdy. A propo... Ciekawe czy któraś z dziewczyn ma to już za sobą.

   - Tosty wystarczą, dziękuję. - uśmiechnęłam się speszona i odruchowo odgarnęłam kosmyk włosów za ucho, spoglądając na każdego członka rodziny po kolei.

              Ciotka właśnie włożyła dwie kromki chleba do tostera i wyjęła z lodówki ten słynny trzylitrowy baniak z sokiem pomarańczowym. Zawsze występuje on w tych wszystkich serialach i przeraziłam się nie na żarty. Skoro nawet napoje mają takie same jak w tych kolorowych książkach to na pewno czeka mnie porządne przetrzepanie skóry na pierwszej przerwie...

               Leila z uśmiechem przesunęła po stole w moją stronę dwa słoiczki dżemu. Wiśniowy i morelowy, a ja odwzajemniłam gest, starając się za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, że jestem zestresowana. Wujek chyba się czegoś domyślał, bo postanowił zacząć krótką rozmowę.

   - Jak pierwsza noc? Wyspana? - spytał, sekundę później unosząc filiżankę do ust i upijając dwa łyki parującej wciąż kawy.

   - Nawet. - odpowiedziałam szczerze. - Dziękuję. - szepnęłam do cioci, która właśnie stawiała przede mną talerz zrobionych już tostów.

   - Co ty na to, żebyśmy spędzili trochę czasu wszyscy razem w ten weekend? - uniósł krzaczastą brew, znów przysysając się do kubka. - Chcemy, żebyś czuła się z nami swobodnie i żeby ten dom stał się też twoim domem. - wyrecytował jakby miał to wcześniej dokładnie przemyślane. - Myślałem o sobocie. - dodał, a chwilę później wszyscy patrzyli na protestującą po drugiej stronie stołu Leilę.

   - Ja nie mogę w sobotę. - powiedziała spokojnie, ale w jej głosie dało się wyraźnie wyczuć złość. Ojciec zgromił ją wzrokiem. - Tato, mówiłam ci, że mam plany. - syknęła, ściskając w rękach swój biały kubek.

   - Ale to jest mój jedyny dzień wolny, więc wydaje mi się, że możesz przełożyć swoje sprawy dla rodziny ten jeden raz. - powiedział, zgłaśniając ton głosu. - Leila. - upomniał ją ostro akcentując jej imię, a ona zagryzła dolną wargę, odkładając trzymany wcześniej w rękach napój i zeskoczyła z wysokiego hokera.

              Podeszła do małego stoliczka w rogu pomieszczenia i przewiesiła brązową torebkę przez ramię, która idealnie komponowała się do jej stroju, zabrała leżące obok kluczyki i odwróciła się ostatni raz, zanim wyszła z domu.

   - Dziewczyny, czekam na was w samochodzie.






~*~






                Przez całą drogę żadna z nas się nie odezwała. W aucie panowała tak gęsta atmosfera, że można ją było kroić nożem. Wiedziałam, że dziewczyny nie są złe na mnie, a na swojego ojca, który zmienił im weekendowe plany właśnie ze względu na mnie. Popieprzone i jakby się zastanowić to była po części moja wina, bo w ogóle tu przyjechałam. Kiedy zatrzymałyśmy się na szkolnym parkingu w końcu uważnie się rozglądnęłam.

              Budynek Lewston High School to ogromny, dwupiętrowy gmach. Ściany pomalowane na kolor barw szkoły czyli fiolet, biel i szarość. Na samym środku ogromny napis układający się w nazwę budynku, a wkoło rozciągała się idealnie zielona, niezdeptana jeszcze trawa, po której kręcili się uczniowie. Cała masa. Przede mną jakieś sto pięćdziesiąt osób witało się ze sobą, rozmawiało, szło samotnie, albo wisiało na telefonie. I dałam sobie rękę uciąć, że jeszcze co najmniej drugie tyle znajdowało się wewnątrz budynku.

               Słońce świeciło mi w oczy, więc wsunęłam na twarz okulary przeciwsłoneczne i zarzuciłam plecak na lewe ramię, czekając na kuzynki. W końcu ruszyłyśmy we trzy. Ja speszona, wystraszona i trochę zagubiona, Justine i Leila jakby znudzone. Ta druga odkąd tylko zatrzasnęła drzwi rozglądała się po dziedzińcu jakby czegoś szukała, za to jej siostra celowała w drzwi wejściowe, a ja za nią jak to ostatnie cielę...

               Nogi trzęsły mi się ze strachu. To dzisiaj. Starałam się uspokoić oddech, który zaczął już powoli wymykać mi się spod kontroli. Musiałam zrobić wszystko, żeby nie dać nic po sobie poznać, bo ostatnie czego na tę chwilę pragnęłam to ciekawskie spojrzenia reszty uczniów na reakcję pewnej Brytyjki na pierwszy dzień nowej szkoły. Mam siedemnaście lat, a problemy dziecka z podstawówki, które boi się wyściubić nos na nowe otoczenie. Żałosne trochę.

               Blondynka bez słowa odsunęła się od nas kilka metrów przed głównym wejściem. Śledziłyśmy ją wzrokiem, przystając na chwilę w miejscu. W końcu między tymi wszystkimi ludźmi dostrzegłam, że podchodzi do małej grupki ludzi, w których rozpoznałam tego chłopaka z wczoraj. Zayna? Tak, chyba tak... Uśmiechnęła się szeroko w stronę jakiejś wysokiej szatynki i przytuliła ją delikatnie, opowiadając coś żywo.

               Oprócz nich na trawie siedziała jeszcze jedna dziewczyna. Jej brązowe włosy układały się w naturalną burzę małych, słodkich loczków, a kosmyki sięgały niemalże całej długości pleców. Wtulała się w krótko ostrzyżonego ciemnego blondyna, który nie odrywał wzroku od rozmawiających przed nim dziewczyn, jakby od niechcenia miziając swoją dziewczynę po plecach. Zayn i jakiś roześmiany szatyn w czerwonych rurkach z kogoś chyba się nabijali, bo brunet unosił w górę ręce przesadnie przy tym gestykulując, a pozostali cicho się zaśmiali. Przełknęłam głośno ślinę.

   - Wzięłaś plan zajęć? - spytała Justine, wyrywając mnie z zamyślenia.

Musiałam wyglądać komicznie, kiedy na nią spojrzałam, bo zaśmiała się cicho, widząc moją minę i pogłaskała mnie po ramieniu. Pokazałam jej kartkę.

   - Schody są tam. - wskazała na lewo, kiedy w końcu weszłyśmy głównym wejściem.
W środku było tak... typowo. Labirynt korytarzy, a do każdej pomalowanej na filetowo ściany dosunięte pakiety metalowych szkolnych szafek. Były wysokie na jakieś dwa metry, podłużne i nie pierwszej młodości, bo ich kolor trochę wyblakł i teraz zamiast odcienia beżu były najzwyczajniej w świecie szare i wyglądały na brudne.

   - Jaki masz numer szafki? - spytała zaciekawiona po raz kolejny wlepiając we mnie wzrok.

   - Skąd mam wiedzieć? - w moim głosie wyczuć można było moje przerażenie.

Znów szeroko się uśmiechnęła.

    - Jest napisany na planie. - wzięła ode mnie na chwilę kartkę. - Dwieście siedemnaście... - zastanowiła się, marszcząc przy tym brwi. - To gdzieś na drugim końcu korytarza. - szepnęła. - Poradzisz sobie? - dopytała, dając mi do zrozumienia, że chce przywitać się z przyjaciółmi po wakacyjnej przerwie.

                 Przytaknęłam energicznie głową, a ona życzyła mi powodzenia i zniknęła między ludźmi.
Stałam w tym miejscu jeszcze jakieś dziesięć sekund zanim ogarnęłam się, że pora ruszyć tyłek i że mogę wyglądać dziwnie, stojąc w miejscu jak na skazanie. Poprawiłam spływające po moim ramieniu kosmyki brązowych włosów i starałam się nikogo nie potrącić.

                 Minęłam właśnie jakąś grupkę chłopaków, którzy omawiali szczegóły wczorajszego meczu, chwilę później dwie laski, które zachwycały się nawzajem swoim kolorem włosów i kilka pojedynczych osób, przeglądających szkolne podręczniki. Szłam ze spuszczoną głową, łypiąc tylko znad swojej grzywki na otaczający mnie świat i uważnie przyglądałam się numerom szafek. Trzysta trzy, na pewno szłam w dobrą stronę?





                    Znalazłam ją dopiero przed samym rozpoczęciem zajęć. Popędziłam prędko na pierwsze piętro, gdzie miałam mieć angielski i bez większego problemu znalazłam sale 23B. Na szczęście kuzynki napisały mi przy każdym przedmiocie gdzie znajduje się dane pomieszczenie, np. „historia 16D, parter, skrzydło prawe”. Postanowiłam im za to podziękować, bo gdyby na to nie wpadły prawdopodobnie spóźniłabym się na każdy przedmiot. Na szczęście na angielskim jak i na matematyce ławki były pojedyncze i nie musiałam z nikim zamieniać słowa. Wzięłam algebrę z elementami kombinatoryki i byłam w wyższej grupie, czyli razem z seniorami z ostatniej klasy. Nastawiłam się, że chociaż te zajęcia będę miała z którąś z dziewczyn, ale potem przypomniałam sobie, że Leila to typowy human i ma matmę podstawową, a Justine wzięła trygonometrię. W klasie były cztery rzędy ławek, a w każdym rządku jakieś sześć. Usiadłam mniej więcej na środku i ogarniałam wzrokiem każdego. Najgorsze, że nawet nie wiedziałam kto jest w moim wieku, a kto starszy, więc siedziałam w tej ławce jak ciele przez bitą godzinę i słuchałam o permutacjach, z których tak naprawdę nie za wiele zrozumiałam, ale obiecałam sobie, że posiedzę nad tym w domu.

              Później przyszedł czas na pierwszą, półgodzinną przerwę po dwóch pierwszych lekcjach. Nie miałam co z sobą zrobić, nie byłam głodna ani nie miałam nic do załatwienia w tym czasie. Chciałam zadzwonić, do którejś z kuzynek i trochę pogadać, ale stwierdziłam, że pewnie chciałyby spędzić trochę czasu ze swoimi znajomymi, w końcu mieli dziesięciotygodniową przerwę wakacyjną. Poszłam więc do klasy chemicznej, gdzie miałam zacząć kurs. Tu było o tyle dobrze, że każdy z uczniów dopiero zaczynał chemię i nie musiałam obawiać się czegoś takiego jak na matmie, czyli mojego nieogaru co do tematów zajęć.

                 Usiadłam w drugiej ławce od strony okna. Cóż... Tutaj musiałam mieć jakiegoś sąsiada, bo krzesło obok mnie nadal stało puste. Wyjęłam z plecaka podręcznik i zaczęłam studiować pierwszy temat, żeby tylko się czymś zająć przez najbliższe dwadzieścia pięć minut. Sala była bardzo dobrze wyposażona. Na półkach i w oszklonych szafkach było widać dziesiątki probówek, podgrzewaczy i wszystkich tych chemicznych sprzętów do doświadczeń. Uśmiechnęłam się na samą myśl, że już niedługo może zacznę sama mieszać jakieś substancje i uczyć się tematu właśnie w ten sposób. W Lincoln chemia polegała jedynie na suchym pisaniu reakcji chemicznych, z czego tak naprawdę niewiele rozumiałam, dlatego tutaj wylądowałam w grupie dla początkujących.

                Kiedy do dzwonka zostało niecałe pięć minut męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się uprzejmie, słuchając co ma mi do powiedzenia.

               Blondyn uśmiechał się do mnie szeroko, ukazując białe, proste zęby i przymykając niebieskie oczy. Jego delikatnie opalona skóra ładnie komponowała się z odcieniem koloru włosów. Nie był wysoki, stawiałam w myślach, że mojego wzrostu, ale trudno jednak było to ocenić, kiedy ja siedziałam. Miał na sobie luźną, rozpiętą granatową bluzę z białym zamkiem, czarne spodnie i szary T-shirt.

   - Mogę? - wymownie spojrzał na wolne miejsce obok mnie, a ja przytaknęłam trochę zawstydzona i znów chciałam ukryć nos w książce, jednak nie pozwolił mi na to. - Jestem Niall.

   - Claudia. - bąknęłam grzecznie w odpowiedzi, znów pozwalając sobie podnieść na niego wzrok.

On też nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Zawstydziłam się trochę i miałam nadzieję, że na moje policzki nie wtargnie zaraz fala rumieńców. Chłopak był przystojny i to mnie trochę peszyło. Błękitne spojrzenie prześwietlające mnie jakby na wylot, chociaż to zwykła, koleżeńska rozmowa dwóch partnerów na chemii. Zaczęłam się nerwowo bawić palcami pod stołem, ocierając co jakiś czas dłońmi o nagie uda.

   - Co to za akcent? - spytał, dobrze udając zainteresowanie i uniósł w górę jasną brew.

   - Jestem Brytyjką. - wzruszyłam ramionami. - Po części. - uśmiechnęłam się nieśmiało.

   - Po której części? - spytał bezpośrednio, śmiejąc się cicho.

Fajnie, że chociaż on z naszego towarzystwa się nie krępował. Ja robiłam to za dwoje. On chciał trochę mnie poznać, a ja pięć razy zastanawiałam się nad każdym słowem.

    - Pochodzę z Lincoln. - rzuciłam, dopiero później zdając sobie sprawę, że może nie mieć pojęcia gdzie leży takie miasteczko, więc prędko dodałam. - Sto pięćdziesiąt mil od Londynu. Moja mama urodziła się w Poznaniu, w Polsce.

                 Kolejny raz uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem, a ja myślałam tylko o tym, że wszystko nie mogło być do końca dnia takie proste. I miałam rację.



Sunday, October 13, 2013

1. Hi Phoenix, it's me. Are you happy?

             Kto nie cieszyłby się z przejażdżki odnowionym Range Roverem z roku, jeśli się nie mylę, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego? Skórzana tapicerka, unikatowy klimat wnętrza wraz z delikatnymi i spokojnymi dźwiękami przyciszonej muzyki. Znam jedną osobę. To ta wysoka, szczupła brunetka, która właśnie wozi tyłek na tylnym siedzeniu tego ponad trzydziestoletniego cuda i bazgrze w tym swoim szaro-różowym zeszycie z misiem Teddy i jego połatanymi poduszkami, które ściskał w puszystych łapkach. To ta niebieskooka siedemnastolatka, która na tydzień przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego zmieniła szkołę i miejsce zamieszkania. O tysiące mil.

        Lincoln to całkiem spore miasto położone w środkowowschodniej Anglii i liczyło jakieś osiemdziesiąt pięć tysięcy mieszkańców. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem tym miejscem zauroczona. Nie chodziło o przyjaciół, których grono w ostatnim czasie zaczęło tragicznie się zmniejszać, o szkołę, o te wszystkie zabytki i urokliwość starych budynków jeszcze zza czasów Rzymian na tym terytorium. Chodziło o samą mnie i fakt, że te ulice tak dobrze znały moje życie. 

To będzie trzecie miejsce, w którym przychodzi mi żyć przez najbliższe trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Moja mama jest Polką, jakiś czas temu musiałyśmy przenieść się na Wyspy, bo w ojczystym kraju matki zostałyśmy zupełnie same, nie miałyśmy nic do stracenia. Życie jest do dupy.


Mijałam obcych ludzi codziennie. Przelatywały mi przed oczami ich uśmiechy, nieśmiałe spojrzenia, nerwowy chód, rumieńce na policzkach... Ich głosy przebijały się w moich wspomnieniach przez gęstą mgłę, która za wszelką cenę starała się ich uciszać. I choć nie nigdy nie zamieniliśmy słowa, ja tak bardzo pragnęłam znaleźć się tuż przy nich. Czuć się jak w domu. Prawdziwym domu.

         Phoenix nigdy nie śpi. Ma dwa oblicza, spokojnego, harmonijnego miasta w dzień i stolicy romantyzmu i imprez kiedy tylko zapadał mrok. Jest jak wyspa na wyspach, żyje własnym życiem, tak bardzo odmiennym od reszty kraju. Ponad milion ludzi, którzy zamieszkują jego powierzchnię są tak zróżnicowaną grupą, która jednocześnie tworzy spójną całość. Rasizm nie miał tutaj prawa bytu, człowieka z człowiekiem nie porównywano tylko dlatego, że wierzył w coś innego, pochodził z obcego kraju, mówił z odmiennym akcentem czy kultywował zupełnie inne wartości. Tak przynajmniej słyszałam.

   - Już dojeżdżamy, Claudia. Za minutę będziemy na miejscu. - usłyszałam głos wuja, kiedy minęliśmy ostatni zakręt.

            Collins, zaczynasz nowe życie.


       Jestem dzieckiem z szokującego przypadku. Wyobraźcie sobie rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty. Lipiec, dwadzieścia jeden stopni Celsjusza. Szkolenie brytyjskiej floty wojennej na poligonie oddalonym pięćdziesiąt kilometrów od granicy z Walią. Młody, dwudziestoletni wówczas szeregowy Trevor Collins trafia do wojskowego szpitala z raną postrzałową kilka centymetrów poniżej bijącego niespokojnie serca. Czerwień krwi przebija się przez materiał munduru, ukazując swoją obecność w postaci bordowej plamy tuż pod naszywką z nazwiskiem żołnierza. Podbiega Ona. Dziewiętnastoletnia praktykantka z burzą brązowych włosów na głowie i z szarością bijącą z jej dużych oczu. Klęka przed sparaliżowanym z bólu i strachu mężczyźnie, uciska ranę wzywając pomoc i szepcze, uspakaja. Widzi jak na jej oczach blednie jego skóra, przymykają się powieki, wzrok staje się rozbiegany, a dłonie opadają bezwładnie z twardego brzucha na zimną ziemię. Krzyczy jeszcze raz. Jej palce okala ciepła ciecz, która z sekundy na sekundę coraz intensywniej uwalnia się z ciała poszkodowanego. Cichy jęk, stłumiony przez głośne zasysanie powietrza. I tak to się zaczęło.

           Nie widziałam ojca ponad rok. Teraz to on dowodzi tą jednostką, zajmując się przede wszystkim szkoleniami, a mama zrezygnowała z pracy w wojsku ze względu na mnie, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że jest nieszczęśliwa. Zdałam sobie z tego sprawę w poprzednie święta, kiedy po raz kolejny musiałyśmy spędzić je samotnie, a ona po raz kolejny tuż przed północą zamknęła się w łazience, płacząc do słuchawki naszego domowego telefonu. Cierpiała. Średnio dwieście dziewięćdziesiąt dni w roku byli w rozłące. Tęsknota wypalała ją od środka, a moja obecność zdecydowanie nie wystarczała, by złagodzić jej zbolałą duszę. To była moja wina.

   - Pomogę ci z walizkami. - zaoferował się wuj, ponownie wyrywając mnie z zamyślenia.

          Przenoszę się do Arizony. Tak, do stolicy pustynnej i gorącej aury. Tu miesza wujek Ralph, z żoną Davne i dwiema córkami - Justine i Leilą, których nie wiedziałam od czasu moich siódmych urodzin w marcu dwa tysiące trzeciego. Między nimi były dwa lata różnicy. Leila była w ostatniej klasie liceum. Z tego co zdążyłam się dowiedzieć poważnie zaczęła myśleć o studiach, a dokładniej w słonecznej Kalifornii na Stanford. I... tak. Właściwie to tyle. Koniec informacji. Natomiast jeśli chodzi o Justine, moją równolatkę to zostałam zasypana całą masą nowinek. A to dziewczyna dostała na koniec roku nagrodę za wybitne osiągnięcia w chemii, a to wyjechała w wakacje na warsztaty teatralne do Waszyngtonu albo została pochwalona za to, że najlepiej w swoim roczniku napisała egzamin z angielskiego... Idealnie.

         Otworzyłam drzwi samochodu i przyjrzałam się okolicy. Spokojne, ciche osiedle na pierwszy rzut oka nawet podobne do tego, gdzie mieszkałam w Lincoln, tyle że każdy dom tutaj był co najmniej trzy razy większy od mojego, a żaden z ogródków moich sąsiadów nie wyglądał tak perfekcyjnie jak te tutaj.

       Ja właśnie kierowałam się bez słowa do drzwi z numerem 342. Dom był dwupiętrowy, ogromny, z czerwonej cegły. Okalał go uroczy, biały płotek, jak te w komediach romantycznych, gdzie pokazują parę pięć lat później, kiedy to bawią małe bachorki i pozwalają im się taplać w małym baseniku na werandzie. Zaczekałam na mojego chrzestnego i weszłam do środka zaraz za nim.

   - Jesteśmy! - krzyknął i nadal trzymając w rękach moje bagaże kazał mi się rozgościć, a sam poszedł po schodach na górę.

        Salon był utrzymany w kolorach beżu i bieli z kilkoma dodatkami zieleni. Dwie duże, miękkie kanapy w samym centrum, ogromny, płaski telewizor i ława, pod którą rozpościerał się szeroki, włochaty dywan.
            Czułam się trochę jak w domku dla lalek. Na meblach nie było ani grama kurzu, podłoga była idealnie odkurzona, a na obiciu krzeseł nie dostrzegłam ani jednego włoska, który należałby do Coke – trzyletniego bydlaka, który oficjalnie nazywany był psem i który właśnie do mnie podbiegał, stając naprzeciw i dokładnie lustrując wzrokiem.

   - Chodź, malutki! - kucnęłam, wyciągając ręce w jego kierunku.

       Jeżeli to TO miało bronić domowego ogniska to właśnie zapaliło się zielone światło dla złodziei. Coke, biały, potężny i odrobinę spasiony pirenejski pies górski nadstawiał właśnie tyłek, żebym zaczęła go drapać. Jego sierść była przyjemnie miękka i gęsta, a samo zwierze wywaliło wdzięcznie język z pyska i patrzyło na mnie z radością. Co ciekawe, kiedy tylko się podniosłam on sięgał mi do pępka, a miałam ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. Chciałabym zobaczyć teraz jego kojec...

    W Stanach byłam wcześniej tylko dwa razy w życiu i nigdy tak naprawdę ich nie poznałam. Moje odwiedziny kończyły się na przesiadywaniu z dziewczynami w salonie i objadaniu się niezdrowymi słodyczami, które pochłaniałyśmy wtedy bez pamięci. Teraz musiałam zacząć wszystko od nowa, z nowymi ludźmi i z masą obaw. Miałam zacząć się tu uczyć, zawrzeć przyjaźnie, może poznać kogoś kto będzie kimś więcej, a przede wszystkim musiałam dać rodzicom czas dla siebie po tak długim czasie rozłąki. Dorosłam, mogłam stawić czoła dorosłemu życiu, a co w tym było najgorsze, hello Lewston High School.







~*~





        Przywitałam się z ciotką Davne i kuzynkami po czym oficjalnie dostałam trochę czasu na rozpakowanie. Pamiętałam ten pokój, który od nich dostałam. Niegdyś był to szaro-beżowy, zimny pokój gościnny, gdzie zazwyczaj sypiali rodzice, kiedy odwiedzaliśmy Dashów. Ja zalegałam wtedy w pokoju Justine, bo miała rozkładaną kanapę pod oknem.

            Teraz to pomieszczenie diametralnie się zmieniło. Teraz pokój wyglądał tak [klik], a po drugiej stronie stało ogromne, dwuosobowe łóżko z biało-filotetową pościelą. Było... idealnie.

Uśmiechnęłam się do siebie i otworzyłam jedną z dwóch walizek, które tutaj przytargałam z Anglii.
Było chwilę po dwunastej w południe, kiedy moje bagaże stały się puste, a torby upchnięte w kantorku na korytarzu. Kiedy zamykałam jego drzwi usłyszałam cichutkie, delikatne kroki tuż za mną. Zmarszczyłam czoło i obróciłam się, sprawdzając kto się tak czai. Na piętrze były tylko trzy pokoje, które teraz były zajęte przez mieszkające w nim nastolatki (w tym rzecz jasna mnie) i jedna duża łazienka. Z tego co pamiętałam na parterze były jeszcze dwie...

  - Cześć, Blada. - usłyszałam roześmiany, dziewczęcy głos, chwilę później mierząc Leilę uważnym spojrzeniem.

Była niższą ode mnie, długowłosą, śliczną blondynką, która teraz szeroko się do mnie uśmiechała. Miała na sobie krótkie, białe szorty i górną część kremowego bikini w zielone wzory, które podkreślała ładny kształt jej piersi i świetnie współgrały z kolorem skóry. Na nos włożyła duże przeciwsłoneczne okulary z brązowymi oprawkami, a przez ramię przewiesiła dwa ręczniki. Blond kosmyki upięła w wysoki kucyk, przerzucając je na lewe ramię.

  - Cześć. - zaśmiałam się cicho, odwracając w jej stronę i ignorując jej przezwisko, którym mnie obdarowała.

          Boże, jaka to chudzina... Była drobniutka i miała bardzo ładnie wyrzeźbiony brzuch. Patrzyłam na niego z podziwem, bo już oczyma wyobraźni widziałam jak musiała na niego pracować. Nie miałam pojęcia czy uprawia jakiś sport czy ma po prostu metabolizm-cud, ale poczułam ukłucie zazdrości, że mój nie ma czegoś takiego. Jest... zwyczajny. Płaski, ale bez żadnych atrakcji typu podkreślanie delikatnych mięśni.

   - Idziemy na słońce! - zarządziła, robiąc kilka kroków w moją stronę i łapiąc mnie za dłoń. - Nie możesz już pierwszego dnia nastraszyć dzieciaki lookiem zombie. Spokojnie... - usłyszałam jej uroczy śmiech, kiedy zobaczyła moją nietęgą minę. - Idziemy do ogrodu. Skończyłaś się wprowadzać?

   - Tak... - szepnęłam niepewnie, a ona dotknęła mojego ramienia.

   - W takim razie daję ci pięć minut! Czekam na dole.








               Leżałyśmy plackiem na leżakach od jakiś dwudziestu minut i słuchałyśmy muzyki. Leila cicho nuciła melodię, a ja pozwoliłam mojemu ciału delikatnie podrygiwać w jej rytm i starałam się nie myśleć za wiele o kontraście jaki między nami się właśnie uwidaczniał. Bladość - estetyczna opalenizna, wysoka – niska, odrobinę spięta – rozluźniona, przestraszona – totalnie wyluzowana. Poprawiłam brązowe włosy, które opadły mi na czoło i westchnęłam ciężko, starając się skupić jedynie na rozgrzewających moje ciało promieniach.

              Czekałam niecierpliwie na telefon od rodziców. Chciałam wiedzieć co u nich słychać, jak czują się z tym, że znów pracują razem i zapewnić ich, że u mnie wszystko w jak najlepszym porządku i żeby w końcu bez zmartwień zaczęli cieszyć się swoją obecnością. Dotarło też do mnie, że równe osiem miesięcy temu ostatni raz widziałam się z tatą i to w dodatku nie na żywo, a przez kamerę i Skype'a. Potem już tylko dzwonił... Ale zmienił się. Chociaż co ja właściwie mogłam o nim wiedzieć. Widywałam się z nim średnio dwa miesiące w ciągu roku, kiedy zjeżdżał na trochę do Lincoln, tylko po to, żeby później nadal szkolić rekrutów. Przyzwyczaiłam się...

   - Cudowna pogoda. - z rozmyślań wyrwała mnie kuzynka. - Jak sobie przypomnę moją ostatnią wizytę u ciebie i te ciągłe deszcze i wiatr.... Brr!

   - Justine nie chciała z nami posiedzieć? - spytałam całkiem z innej beczki, przypominając sobie o mojej równolatce, która mieszkała na końcu korytarza na wspólnym piętrze.

Spojrzałam na dziewczynę, ale ona nawet się nie poruszyła.

   - Pytałam. Powiedziała, że może później dołączy. - wyczułam zdenerwowanie w jej głosie i postanowiłam podpytać o co chodzi. Może to moja wina?

   - Coś się stało? - na moje pytanie usłyszałam jedynie głośne westchnięcie.

   - Kilka dni temu trochę się posprzeczałyśmy... Chyba do tej pory jej nie przeszło. Justine zawsze bierze wszystko za bardzo do siebie, wiesz... Jest taka podatna. I bardzo długo chowa urazę, ale są pewne granice, których nawet starsza siostra nie powinna przekraczać.

   - To znaczy? - podpytywałam, unosząc głowę i opuszczając okulary odrobinę, żeby móc lepiej się jej przyjrzeć.

          Zagryzła dolną wargę, ale sekundę później się uspokoiła, unosząc prawą dłoń do góry i bawiąc się włosami. Nie chciała o tym gadać, a ja niepotrzebnie tak naciskałam. To pierwszy mój dzień, to jasne, że nie do końca mi ufała nawet jeśli byłyśmy rodziną.

   - A o co może chodzić takiej zakompleksionej siedemnastolatce? - wypaliła. - Chłopak. - wzruszyła ramionami. - Zresztą, nieważne. - uśmiechnęła się, a ja znów położyłam się na wznak na miękkim leżaku. - Bardzo zestresowana przed szkołą? - zagadnęła, a jej humor jakby odrobinę się poprawił.

          Mój za to wręcz odwrotnie... Nie wyobrażałam sobie tego, starałam się nie dopuszczać do głowy tej myśli, póki nie nadejdzie na to czas ostateczny. Moje liceum w Lincoln na pewno różniło się strasznie od tych amerykańskich, chyba oglądałam za dużo filmów...

Zaśmiała się.

   - Szkoła jest naprawdę świetna. - przekonywała. - Na pewno znajdziesz jakieś zajęcia dla siebie. Ludzi nie jest wcale tak dużo, więc pewnie szybko odnajdziesz się w swoim roczniku. Poza tym masz tam Justine, mnie... Jestem w ostatniej klasie, mogę robić ci plecy. - uśmiechnęłam się, że tak się starała mnie jakoś wprowadzić w ten klimat. - No i Homecoming pod koniec września. Rozglądaj się za jakimś partne.... AA! - krzyknęła nagle, przerywając w pół słowa.

          Zerwałam się szybko z miejsca do pozycji siedzącej i spojrzałam z przerażeniem w kuzynkę, która stała się teraz... mokra. Miała wilgotne włosy i krople wody na skórze, przez co dostała gęsiej skórki. Usta miała uchylone, pewnie jeszcze przez szok, który spowodował kontakt lodowatej cieczy z nagrzanym ciałem. Zaciskała dłonie w pięści i machała nimi w górę i w dół, szepcząc pod nosem ciche przekleństwa. Temu wszystkiemu towarzyszyły dwa głośne, nieprzerwane męskie śmiechy. Szybko odwróciłam głowę w stronę tego dźwięku i zobaczyłam dwójkę chłopaków w okolicach mojego wieku, właśnie przybijali sobie piątkę w geście zwycięstwa.

- Kretyni! - krzyknęła jeszcze raz Leila i podniosła się błyskawicznie z miejsca od razu rzucając się w ich stronę z uniesionymi dłońmi i groźną miną.

              Niższy z chłopaków właśnie złapał ją za przeguby, tłumacząc coś roześmiany, ale nie słuchałam. Kiedy tamci się siłowali ja obserwowałam tego wyższego, zginającego się w pół ze śmiechu. Miał na twarzy ciemne okulary, więc nie byłam w stanie przeanalizować jego twarzy, widziałam jedynie krótkie włosy koloru ciemnego blondu. Kiedy trochę się już uspokoił, wyprostował się i zniżył głowę w moją stronę. Od razu wróciłam wzrokiem na blondynkę i tego czarnowłosego chłopaka. Miał najciemniejszą karnację z całej tej trójki. Jego brodę pokrywał delikatny zarost, ale wcale mu to nie ujmowało, wręcz przeciwnie. W połączeniu z idealnie ułożoną fryzurą prezentował się naprawdę bardzo atrakcyjnie, a do tego uroczy uśmiech, odsłaniający delikatnie białe zęby. Jego oczu też nie widziałam, trudno właściwie się dziwić. Słońce tak świeciło w oczy, że nie dało wyjść się z domu bez okularów.

   - Nie było mnie miesiąc! - powiedział nagle, teatralnie zmieniając ton głosu – Tak mnie witasz? - wypomniał mu jej atak, ale wciąż unosił kąciki ust.

    - Spadaj. - żachnęła się Leila.

    - A ja miałem dla ciebie prezent... - pokręcił lekko głowo z udawanym rozczarowaniem.

   - Zaaaaaayn! - przeciągnęła ze śmiechem dziewczyna, unosząc ręce i w końcu przysuwając się na tyle blisko, by móc go objąć. Splotła dłonie na jego karku i pozwoliła się przytulić, wystawiając w tym samym czasie język do tego drugiego, na co wysłał jej buziaka w powietrzu. - Co dla mnie masz? - zainteresowała się i dotknęła prawą dłonią jednej z jego przednich kieszeni.

              Mulat sięgnął do torby, która zwisała mu z ramienia i posyłając Leili kilka niecierpliwych spojrzeń włożył jej na głowę... Kapelusz. Brązowy, kowbojski kapelusz tyle, że z naszywką na przodzie. Było tam logo serialu „Strażnik Teksasu”, a pod spodem napis CHUCK'S GIRL. Uśmiechnęłam się na widok mojej kuzynki w czymś takim, a kiedy to zauważyła postanowiła nas sobie przedstawić, a ja czułam jak obce spojrzenia, nagle zainteresowane moją osobą wypalają dziury w mojej skórze...




______________
Początki to flaki z olejem, ale obiecuję, że już bardzo niedługo się to skończy! :))
Mam napisanych 7 pierwszych rozdziałów, więc wydaje mi się, że nie powinno w najbliższym czasie być żadnego zastoju! :)