Po organizacyjnej lekcji chemii, przyszedł czas na wf. Dostałyśmy
stroje od trenera i kilka minut później rozgrzewałyśmy się na
połowie sali gimnastycznej. Drugą część zajmowali chłopcy i
grali w kosza.
A ja stałam w tych mega krótkich spodenkach,
które ledwo zasłaniały tyłek i w szarym T-shirtcie i gapiąc się
na nich, rozgrzewałam ramiona. Po mojej lewej była duża grupa
dziewczyn, rozmawiająca o czymś ze śmiechem. Zauważyłam kątem
oka, że całemu temu zbiorowisku przewodzi średniego wzrostu,
szczupła, farbowana blondynka, która śmiała się najgłośniej i
która co chwilę rzucała w stronę reszty jakieś uwagi, które te
uważały za coś zabawnego. Chyba była lubiana, bo sądząc po tym,
że każda chciała zamienić z nią słówko byłam pewna, że to
królowa pszczół. Jej twarz zdobił bardzo mocny makijaż. Miała
dużo ciemnego cienia na powiekach, eyeliner i grubą warstwę tuszu
do rzęs. Była ładna, naprawdę ładna, ale z make-up'em
zdecydowanie przesadziła...
Trener kazał nam dobrać się w
dwie grupy i zacząć mecz siatkówki. Ucieszyłam się, bo
wiedziałam, że byłam dobra. W Lincoln grałam nawet poza lekcjami
i bardzo to lubiłam. Do tego byłam wysoka i według mojego byłego
wuefisty miałam idealne warunki do trenowania siatki bardziej
poważnie, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Właściwie sama nie
wiedziałam dlaczego.
- Collins! - usłyszałam swoje nazwisko, rozchodzące się echem po
całej sali gimnastycznej.
Rozejrzałam się wkoło prędko,
sprawdzając czy chodzi o mnie, czy ktoś ma identyczne nazwisko, bo
może to tylko zbieg okoliczności. Niestety, na marne. Trener Couge
patrzył się prosto na mnie z gwizdkiem utkwionym między dużymi,
spierzchniętymi wargami, które okalał siwiejący już powoli
niezbyt gęsty wąs. Na głowę miał zarzuconą czapkę z daszkiem z
logiem szkoły, a na sobie czarny dres. Był wysportowanym
czterdziestolatkiem, który jednak chyba zatrzymał się ze swoją
garderobą na etapie połowy lat dziewięćdziesiątych. Brakowało
jeszcze tylko dżinsów z wysokim stanem, koszulki polo w paski,
kolorowych trampek i czarnego paska z dermy. Przypominał mi trochę
mojego brytyjskiego nauczyciela historii, pana Saluna, który z
każdym wypowiadanym na lekcji słowem pluł coraz dalej. Teraz
pewnie osiągnął już perfekcję w tej dziedzinie, a ja nadal nie
znam szczegółów wojny secesyjnej.
- Collins! - powtórzył, a
ja aż podskoczyłam i ze strachem w oczach ruszyłam prędko w jego
stronę. - Mam wysłać specjalne zaproszenie, żebyś łaskawie
ruszyła tyłek?! - warknął, spoglądając w jakieś notatki, które
trzymał przed sobą. - A wy przesuńcie się na prawo! Nie mam
zamiaru później żadnej zdrapywać z podłogi jak któraś dostanie
piłką od kosza! - dopowiedział, a ja kątem oka zauważyłam, jak
blondynka numer jeden cicho się podśmiewuje. - To, że większość
nie umie nawet porządnie złapać tej piłki nie oznacza, że macie
pchać im się pod nogi. - tutaj śmiech stał się już głośniejszy,
nawet na twarz trenera wkroczyło delikatne rozbawienie.
-
Edwards, Peazer – wybierajcie. - mężczyzna spojrzał na
wymalowaną laskę-księżniczkę i tę z burzą, naturalnych
kręconych włosów i twarzą z naprawdę odrobiną
makijażu.
Przeciwniczki uśmiechnęły się do siebie
przyjacielsko i przybiły piątkę. Koleżanki? Śmiesznie razem
wyglądały. Szatynka była wysoka, ta druga niższa o ponad głowę,
naturalna i „zrobiona”, pełen kontrast.
Rzucały nazwiskami aż w końcu zostałam sama i trafiłam do drużyny Peazer. Ustawiłyśmy się na boisku, a ja wybrałam miejsce, gdzie grało mi się najlepiej. Drugi rząd, środkowa. Często też bywałam libero, ale tutaj wolałam się raczej z tym nie wychylać...
Rzucały nazwiskami aż w końcu zostałam sama i trafiłam do drużyny Peazer. Ustawiłyśmy się na boisku, a ja wybrałam miejsce, gdzie grało mi się najlepiej. Drugi rząd, środkowa. Często też bywałam libero, ale tutaj wolałam się raczej z tym nie wychylać...
- Zagracie
przyjacielski meczyk, chcę sprawdzić nową uczennicę. - wyjaśnił
Couge, a ja poczułam jak dwanaście par oczu dziewcząt z mojej
grupy przewierca mnie wzrokiem. Spuściłam głowę i myślałam
tylko o tym, żeby się nie zarumienić. - Collins, wpisałaś „piłka
siatkowa” w rubryce zainteresowań sportowych. Grałaś w szkolnej
drużynie? - zagadnął, spoglądając na mnie ze swoich notatek i
unosząc przy tym brew.
- Czasami. - wymamrotałam zawstydzona.
-
Czasami? - spytał ironicznie, a stłumiony chichot dziewczyn
wypełnił tę część sali gimnastycznej.
Chciałam zapaść się
pod ziemię, śmiały się ze mnie...
- W mojej szkole nie było
takiej drużyny. - tłumaczyłam się. - Nauczyciel po prostu zbierał
jakąś grupkę tylko przed ważniejszymi zawodami. - wzruszyłam
ramionami, na co mój rozmówca uniósł z rozbawieniem brwi.
Co w
tym, kurwa, było takiego zabawnego?!
Edwards zasłoniła dłonią
usta, przesadnie ukazując fakt, jaka to jest rozbawiona. Poczułam
gniew, gówno ją to powinno obchodzić, niech zmyje trochę tej
tapety ze świecącego ryja!
- Byłabyś zainteresowana grą w
mojej drużynie? - spytał ni stąd ni zowąd, a ja otworzyłam
szerzej oczy ze zdziwienia.
Wow, naprawdę? Ciekawe w takim razie
jaką opinię wypisał mi wuefista z Anglii, że Couge już proponuje
mi współpracę. Uśmiechnęłam się speszona, ale podświadomie
czułam, że powinnam się zgodzić.
- Mamy pełen skład. -
wtrąciła szybko kłótliwa blondynka, obrzucając mnie wściekłym
spojrzeniem. - Rezerwowe też. - dopowiedziała, splatając ręce na
brzuchu.
Zmarszczyłam czoło i przyglądałam się tej wymianie
zdań.
- Oboje dobrze wiemy, że wcale nie, Perrie. - powiedział
spokojnie. - Franklin gra jak pokraka, po ostatnim sezonie nie
zamierzam wpuszczać jej na boisko w pierwszym składzie. Może ktoś
nowy w końcu kopnie was w tyłki i zabierzecie się do roboty. Tobie
akurat powinno najbardziej na tym zależeć, w końcu stypendia z
nieba nie spadają, panno Edwards. Columbia się ceni. - uśmiechnął
się sztucznie w jej stronę, a ona wciągnęła prędko dużą ilość
powietrza, zaciskając przy tym usta. Spoglądała zła raz na mnie,
raz na mężczyznę, aż w końcu już podbuzowana wróciła na
środek przeciwnej drużyny. Złączyłam nogi razem i nerwowo
poprawiłam bluzkę, chcąc przestać zwracać na siebie taką uwagę.
- Pezz, zaczynaj. - odezwała się cicho jakaś ruda dziewczyna z
mojej drużyny.
Blondynka, obrzucając mnie wrogim spojrzeniem po
raz ostatni, dała znać, że można rozpoczynać mecz zagrywką. I
wtedy się zaczęło.
Z początku gra naprawdę wyglądała na
przyjacielską, dopóki nie przejęłyśmy ostatnich dwóch punktów
i dzięki temu objęłyśmy prowadzenie. Wtedy członkini obecnej
szkolnej reprezentacji odbijała prosto na mnie. Już się nie
fatygowała, żeby grać ambitniej, pokazując co potrafi, miałam
wrażenie, że robi wszystko byleby wygrać i przy tym pokazać, że
jest lepsza ode mnie. Ciągle byłam w biegu, piłka latała w tę i
wewtę. Peazer próbowała mi trochę pomóc, ale odpuściła, kiedy
Perrie zgromiła ją wzrokiem. Przy piłce byłyśmy już teraz tylko
my, akcja z każdą sekundą robiła się coraz ciekawsza, a nasze
stosunki coraz bardziej napięte. Zaatakowałam, jednak dziewczyna
zdążyła odegrać. Musiałam przyznać, że była bardzo dobra...
Kiedy podskoczyła ostatni raz, a jej dłoń z głośnym klaśnięciem
uderzyła o niebiesko-białą piłkę, a ona zamiast na moje
przeguby, trafiła w zimną podłogę mecz się skończył.
Usłyszałam już tylko głośny śmiech, jakby szydzący z tego, że
przegapiłam takie zagranie, a później sześć dziewcząt,
przytulających się do siebie w równym kole. Moje towarzyszki
zaklaskały z uśmiechami przyklejonymi do twarzy, a ja nie mogłam
spuścić wzroku z zawistnej Edwards.
Pokazała na co ją stać.
Dopięła swego. Uniosłam prawą rękę w górę, a lewą
rozmasowywałam dłonie, kiedy znów rozbrzmiał głos trenera.
-
Collins. - zwrócił się do mnie, kiwając na mnie głową.
Przeszłam przez całe boisko, czując na sobie uważne spojrzenie
grupy B i słuchałam, co ten facet miał mi teraz do powiedzenia. -
Treningi od jutra. - uśmiechnął się miło. - Zaraz po zajęciach.
~*~
Czy ktokolwiek zastanawiał się kiedyś nad tym jak wygląda wściekły, wygłodniały bóbr, któremu ktoś rozpieprzył tamę? Tak mniej więcej prezentowała się Perrie Edwards po ostatniej informacji trenera o moim dołączeniu do reprezentacji. Brakowało jej tylko grubego ogona, którym mogłaby mnie zdzielić od tyłu tak, żeby nikt nie widział. Poważnie się nad tym zastanawiałam. Z jednej strony to był świetny pomysł, bo może pomogłoby mi to w odnalezieniu się w nowym środowisku, mogłabym lubić to co robię no i zaliczyłabym zajęcia dodatkowe, ale z drugiej... Naprawdę nie miałam ochoty oglądać tej Blondyny codziennie po zajęciach. Pewnie zabijałaby mnie spojrzeniem, kradła stanik, kiedy byłabym pod prysznicem albo zrobiłaby mi nagą sesję z ukrycia. Boże... Chyba naoglądałam się za dużo Dziewczyn z drużyny.
Byłam tu pierwszy dzień i już znalazłam kogoś, kto mnie nie lubi. Świetny początek, prawda? Kiedy jedyną pozytywną osobą jest chłopak z chemii i nauczyciel angielskiego, który uśmiechał się chyba bezustannie. Mnie osobiście pewnie rozbolałyby mięśnie od ciągłego zacieszu, ale to było miłe.
Po wuefie, czyli czwartej lekcji była druga przerwa. Ta trwała
godzinę i w tym czasie większość uczniów udawała się do
szkolnej stołówki. Cena obiadu zależała od stopnia zamożności
rodziny, a że mój ojciec był wojskowym, a mama internistką raczej
nie miałam co liczyć na jakiekolwiek zniżki.
Byłam tak
zafascynowana tym, co działo się zaledwie dwadzieścia minut temu,
że nawet nie zorientowałam się kiedy pojawiłam się na stołówce.
Stało tu jakieś piętnaście czy nawet dwadzieścia kilkoosobowych
stołów (przy każdym była inna ilość krzeseł) w większości
już pozajmowanych. Właściwie to nie było ani jednego całkiem
pustego, no chyba że tych kilka na zewnątrz, ale nie chciałam tam
iść. Ciekawe jak wyglądała cała ta procedura lunch'u. Gdzie
miałam usiąść? Do tej dziewczyny z nosem w książce przy stoliku
obok śmietnika? Do tej brunetki, z którą grałam dzisiaj w siatkę?
Nie... Skąd mogłam mieć pewność, że za chwilę nie
zaszczyciłaby nas Edwards? Naprawdę nie miałam ochoty na kolejną
konfrontację, zwłaszcza, że laska za mną nie przepadała i wcale
tego nie ukrywała. Podeszłam więc do lady, chcąc zyskać jeszcze
trochę czasu. Do wyboru były dwa dania główne – potrawka z
kurczaka z warzywami i frytki z sałatką. Zdecydowałam się na ryż
i przekazałam to kucharce, która nałożyła mi średnią porcję.
Kolejny mit obalony – jedzenie wyglądało apetycznie, nie była to
kleista papko-maź, gdzie jak wsadziło się widelec, można było
wyjąć go dopiero w środę. Kucharka też była miła i ciągle się
uprzejmie uśmiechała, a nie była wredną, zgorzkniałą
pięćdziesięciolatką, której mąż zamknął się w kiblu razem z
lodówką i nowym telewizorem.
- Szukam cię od jakiś dziesięciu minut! - usłyszałam tuż za
sobą, na co niemal od razu się obróciłam, napotykając wzrokiem
uspokojone spojrzenie niskiej blondynki o naturalnym kolorze włosów.
- Dlaczego nie odbierasz?
- Ou... - przegryzłam dolną wargę,
wyjmując z mojego białego portfela gotówkę dla ekspedientki.
Wzięłam w dłonie tacę z moim obiadem i stanęłam w końcu
twarzą w twarz z kuzynką. - Przepraszam, wyciszyłam telefon i
rzuciłam go gdzieś na dno torby... - tłumaczyłam się z niepewnym
uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Ucieszyłam się, że po jej
humorze z samego rana nie było już śladu.
- Usiądź z nami. - zaproponowała, a ja nawet nie zdążyłam
odpowiedzieć, bo już ciągnęła mnie za rękę. - Jak pierwszy
dzień?
- Miałam małą spinę na wfie z jakąś szkolną divą.
- wymamrotałam, na co ona spojrzała na mnie podejrzliwie.
Zatrzymałyśmy się nagle, a Leila nie spuszczała ze mnie
zaciekawionego wzroku. - Perrie Edwards. - odpowiedziałam z
uniesioną z irytacją brwią, na co moja towarzyszka roześmiała
się w głos. Zmarszczyłam czoło i z niezrozumieniem wymalowanym na
bladej twarzy przyglądałam się jej reakcji. Patrzyłam jak kładzie
dłoń na brzuchu i za wszelką cenę próbuje uspokoić oddech, ale
z marnym skutkiem.
- O tej Pezz, mówisz? - spytała nadal szeroko
się uśmiechając i wskazała mi siedzącą na ławce tuż obok
schodów dziewczynę rozmawiającą z jakimś chłopakiem. Chwila...
Boże, to był ten chłopak od którego Leila dostała kowbojską
czapkę! Skoro ona rozmawiała z Zaynem, a on przyjaźnił się...
-
Wy się znacie?! - niemal krzyknęłam, szeroko otwierając przy tym
oczy, a gdzieś za plecami usłyszałam cichy chichot.
Dopiero
teraz zwróciłam uwagę, że nie stałyśmy tutaj same. Przy
„naszym” stoliku siedziała jakaś grupka ludzi. Od razu poznałam
w nich tę śliczną, długowłosą Danielle i... właściwie to
tyle. Nie było z nimi Justine, ale już wcześniej podejrzewałam,
że mają innych znajomych. Młodsza nawet nie przyszła wczoraj,
żeby przywitać się z gośćmi siostry, a co dopiero z nimi
jadać...
Naszej rozmowie przysłuchiwała się tak samo
rozbawiona jak i moja kuzynka Peazer i dwóch chłopaków. Ten
szerszy w barkach i z krótszymi, jaśniejszymi włosami trzymał
rękę na oparciu krzesła dziewczyny, bawiąc się jej włosami i
przekładając kosmyk między palcami. Drugi siedział dwa krzesła
dalej z brązowym nieładem panującym na jego głowie. Oparł brodę
o dłoń, a łokieć o stolik i przyglądał nam się z szerokim
uśmiechem i zmrużonymi, niebieskimi oczami. Poczułam jak się
rumienię. Przegryzłam dolną wargę.
- No... Pokazała dzisiaj
pazurki. - skomentowała moja koleżanka z wfu. - Nie przejmuj się
nią, jest głupia. - uniosła pokrzepiająco kąciki ust. - Jestem
Danielle. - przedstawiła się, wzruszając ramionami i zabierając
puszkę coca-coli z tacki swojego chłopaka, otworzyła ją z
szelestem. - Liam i Louis. - przedstawiła mi chłopaków, którzy
pomachali mi ze swoich miejsc.
Leila pociągnęła mnie za rękę,
zmuszając do zajęcia jednego z wolnych krzeseł. Padłam na to,
dokładnie naprzeciw pary, a między mną i Liamem, którego znałam już od wczorajszego napadu na kuzynkę jedno miejsce
wciąż pozostawało wolne. Położyłam plecak pod nogami i oparłam
ręce o blat stołu, przyglądając się bezmyślnie mojemu obiadowi.
Nie byłam zestresowana już obcym towarzystwem, rozluźniła mnie
trochę uprzejmość Peazer, jednak moją głowę zaprzątnęło coś
jeszcze. Właśnie zobaczyłam jak nauczycielka matmy przemierza
korytarz i właśnie dotarło do mnie, że prawdopodobnie będę
musiała zmienić grupę. Za nic w świecie nie dowiem się czym są,
a przede wszystkim na czym polegają niejakie permutacje. Nigdy nie
miałam problemu z tym przedmiotem, a rozpiska, którą dostałam
jeszcze będąc w Anglii nie obejmowała takowego tematu.
- Co
jest? - spytała z troską blondynka. - Weź się nawet nią nie
przejmuj, dziewczyno. - powiedziała, kładąc ostrożnie dłoń na
moich plecach i delikatnie je pocierając. - Ona...
- Nie o to
chodzi. - odpowiedziałam zrezygnowana. - Nie ogarniam matmy... W
Lincoln nawet nie słyszałam o czymś takim jak permutacja bez
powtórzeń, a tutaj ta kobieta używa tego bez przerwy! Rozpisuje
jakieś kreseczki na tej tablicy i pod spodem wpisuje jakieś liczby
z kosmosu i... Eh, szkoda gadać. - pomachałam dłonią na znak, że nie chcę kontynuować tego tematu, a ona przyjęła to bez słowa.
- A co z wieczorem? - odezwała się znów Dani. - Kino aktualne?
- Ja odpadam. - znikąd pojawił się Zayn, zajmując prędko miejsce obok Louisa i rzucając na powitanie krótkie "hi". - Styles też.
Uśmiechnął się zagadkowo, na co dziewczyna tylko odetchnęła ciężko i widać było, że się zirytowała.
- Nawet nie chce mi się tego komentować! Nie wierzę, że to, co stało się ostatnim razem nie przemówiło wam do rozsądku! - spiorunowała go wzrokiem, na co on tylko zacisnął usta i wskazał ruchem głowy w moją stronę. - Musi dojść do prawdziwego nieszczęścia, żebyście zmądrzeli?!
- Kochanie, nie teraz. - upomniał ją Liam, obejmując opiekuńczo ramieniem, na co ona rzuciła na talerz trzymany w ręce widelec.
- Jasne, nie teraz! W ogóle to olejmy, najlepiej niech...
- Danielle! - podniósł głos jej chłopak, przysuwając ją do siebie i zmuszając, żeby wtuliła się w jego ramię.
Dziewczyna w końcu odpuściła, wypuszczając głośno z płuc powietrze i przegryzając dolną wargę. Wyrwała się z uścisku i zajęła miejsce, prostując plecy i zanurzając widelec w swoim obiedzie. Leila szybko poczuła potrzebę rozładowania napięcia i zaczęła niezobowiązujący temat o pierwszym dniu szkoły, wypytując chłopaków o rekrutację do ich drużyny. Okazało się, że wszyscy oprócz Zayna grają w szkolnej drużynie rugby. Podobno mają bardzo dobre wyniki, a w tamtym roku wygrali mistrzostwa stanowe. Ich trener stwierdził, że dawno nie było w tej szkole tak dobrej reprezentacji, ale niestety czwórka silnych zawodników skończyła już szkołę i brakowało im graczy. Tym zająć miał się niejaki Harry, który zaginął gdzieś już po dwóch pierwszych godzinach i nikt nie mógł go znaleźć.
~*~
Reszta dnia zleciała spokojnie. Okazało się, że chodzę z Liamem
na geografię, więc czułam się trochę lepiej, kiedy spotkaliśmy
się na korytarzu i weszliśmy razem do sali, gdzie nie znałam
zupełnie nikogo, a wszyscy patrzyli na mnie spod ściągniętych
brwi jak na kogoś kto zapieprzył im ostatni kawałek pizzy i
bezczelnie wpierdzielił ją, mlaskając perfidnie ustami. Usiadłam
ławkę obok niego na samym końcu w rzędzie przy oknie.
Ostatnią
moją lekcją jest biologia. Tutaj też ławki są podwójnę i
siedzę z miłą, rudowłosą Josey, która też jest nowa w tej
grupie. Trafił swój na swego...
Z racji tego, że dzisiaj był
pierwszy dzień nie było żadnych zajęć dodatkowych, więc wszyscy
kończyli o tej samej porze. Wróciłam z dziewczynami autem po raz
kolejny zastanawiając się dlaczego siostry niemal ze sobą nie
rozmawiają. To znaczy słyszę ich wymianę zdań, ale głównie
polega to na „ojciec o której dzisiaj kończy?”, „masz mój
stary segregator?” albo „kto dziś zmywa?”. Gdzie ta słynna
więź między rodzeństwem, szczególnie w tak małej różnicy
wieku?
Ale nie dawały tego po sobie poznać. Odpowiadałam na ich
pytania i dodatkowo wytłumaczyłam Justine moje dzisiejsze spięcie
z Perrie, na co ona tylko zaśmiała się pod nosem i pogratulowała
utarcia jej nosa. Chyba też za nią nie
przepadała...
Postanowiłyśmy, że pojedziemy po drodze na
kebaby. Ciotka i wujek kończyli pracę o dwudziestej, a że nam nie
chciało się siedzieć przy garach postanowiłyśmy wydać kilka
dolców na fast-foody. W domu zlądowałyśmy chwilę przed
siedemnastą.
Siedziałyśmy w salonie i oglądałyśmy powtórki
„Pretty Little Liars”, przekrzykując się nawzajem, która z
dziewczyn tym razem zawaliła sprawę w dotarciu do tego, kim jest A
i kogo ma pod sobą. Sprawa z Red Coat jeszcze się nie rozwiązała
i kłamczuchy nadal gnębiły podłe smsy i niespodziewane paczki,
które przynosił kurier. W ogóle nas nie zdziwiło kiedy rozwaliły
karton, który trzymał w sobie trumnę dla małych dzieci, a w
środku leżała spokojnie lalka...
- Spencer coś knuje... -
zastanawiała się głośno Leila. - Ona i Toby na sto procent
trzymają z A. - dodała, upijając łyk soku pomarańczowego.
- Ja tam myślę, że Caleb ma jakąś drugą stronę. - wyznała
Justine. - Biedna Hanna. Pewnie jej facet w nocy włazi w te czarne
fatałaszki i lata po mieście szukając Alison... Albo CeCe.
-
No przestancie... Widziałyście Ezrę w ostatniej scenie, nie? -
spojrzałam na nie, kontynuując. - A poza tym po co Caleb albo
Spencer mieliby robić pod swój dywan? Ja tam obstawiam tą byłą
kochankę ojca Arii.. No i Melissa też na pewno nie zerwała starych
kontaktów. Albo znowu udaje ciążę. - dopowiedziałam na co
usłyszałam cichy chichot z obu stron.
- Brakuje mi Wildena. -
mówiła J. - On jakoś tak pozytywnie wpływał na ten serial. Taki
gnojek potrzebny w każdej obsadzie. - zaśmiała się, a my jej
zawtórowałyśmy. Już miała coś dopowiedzieć, ale przerwał nam
dzwonek do drzwi.
Leila z jękiem niezadowolenia wstała z kanapy i powlokła się w stronę drzwi, a ja wypatrywałam kto to. Zdziwiona mina dziewczyny mówiła za wszystko.
- Harry? - szepnęła, robiąc krok do tyłu i wpuszczając gościa do środka.
Sekundę później w drzwiach pojawił się wysoki chłopak z burzą brązowych włosów na głowie i ogromnymi, zielonymi oczami, które teraz wpatrywały się prosto w moją zdziwioną minę...
Jest tu kto? :(
Jeeeeestem swietne opowiadanie czekam,na next :* Fanka
ReplyDelete