Razem z ustawieniem się wskazówek na tarczy zegara, zwiastujących
nadejście godziny siódmej piętnaście rano budzik w moim telefonie
rozdzwonił się, nieubłaganie przypominając mi, że wakacje
właśnie dobiegły końca. Podniosłam białego iphone'a z szafki
nocnej i wyłączyłam alarm. Odetchnęłam ciężko i zwlokłam się
z materaca. Zaścieliłam machinalnie moje łóżko, idealnie
układając na nim moją nową kołdrę w słodkie, kreskówkowe
krówki. Boso przeszłam na drugi koniec pokoju, dochodząc do
ogromnego lustra, które rozciągało się od podłogi po sam sufit
na szerokość metra. Przyjrzałam się sobie.
Miałam na sobie
piżamę w postaci szarych majtek i białego podkoszulka. Włosy
miałam związane w wysoki kucyk, z którego uwolniło się kilka
pojedynczych kosmyków, tworząc na mojej głowie typowego mopa. Nie
miałam makijażu i byłam wciąż bardzo blada w porównaniu z
ludźmi stąd. Zacisnęłam usta i starałam się uspokoić oddech,
który przyspieszał na samą myśl, że od dzisiaj przez najbliższy
rok będę uczyć się w typowym, amerykańskim, bezlitosnym liceum
rodem z najgorszych filmów i plotek na ten temat.
Naprawdę sporo się naczytałam jeszcze kiedy byłam w Lincoln, a Leila jak i Justine nie za wiele chciały mówić o tym jak minął im ich pierwszy dzień w Lewston High School. Powtarzały jedynie, żebym była sobą i nie spinała się za bardzo, bo nie wyjdzie mi to na dobre i mogę nabawić się jakiejś nerwicy.
Naprawdę sporo się naczytałam jeszcze kiedy byłam w Lincoln, a Leila jak i Justine nie za wiele chciały mówić o tym jak minął im ich pierwszy dzień w Lewston High School. Powtarzały jedynie, żebym była sobą i nie spinała się za bardzo, bo nie wyjdzie mi to na dobre i mogę nabawić się jakiejś nerwicy.
Okej, byłoby dużo
prościej gdybym była freshmanem. To najmłodszy rocznik w szkole, a
ja byłam na trzecim, czyli w gronie juniorów, u których nowa osoba
w klasie jest nie lada zdziwieniem. Już w głowie widziałam
zaciekawione spojrzenia wszystkich, szczególnie, że szkoła nie
była wielka i raczej wszyscy znali się chociaż z widzenia... Boże.
Podeszłam
do szafy i wyjęłam z niej pierwszy wieszak od lewej strony. Już
wczoraj uszykowałam sobie strój. Chyba z godzinę myślałam, czy
na pewno się nadaje na pierwszy dzień, dostałam chyba jakiejś
psychozy. Phoenix słynie z wysokiej temperatury, więc większość
długich spodni i bluz rzuciłam na najwyższą półkę, będąc
pewną, że raczej nie bardzo mi się przydadzą. Zdjęłam z
wieszaka http://www.faslook.pl/collection/have-you-forgotten-2/
i poszłam do łazienki trochę jak na skazanie.
Wzięłam
szybki prysznic, przebrałam się i zaczęłam nerwowo grzebać w
swojej kosmetyczce. Nie miałam pojęcia jak nauczyciele w tej szkole
reagują na makijaż, ale postanowiłam jedynie lekko pomalować
rzęsy. Nigdy nie miałam jakiś większych problemów z cerą,
owszem, czasem zdarzał się pryszcz czy jakakolwiek krosta, ale
nigdy nie był to jakiś wysyp bakterii, dlatego zrezygnowałam z
podkładu, kiedy uznałam, że moja skóra i bez tego wyglądała
całkiem nieźle. Upięłam włosy w kucyk i przerzuciłam je przez
prawe ramię.
Kiedy wyszłam była równo ósma rano. Dziwiłam
się, że jeszcze na korytarzu nie spotkałam żadnej z dziewczyn,
ani wujka lub ciotki. Niepewnie skierowałam się w stronę schodów
i przechodząc ostrożnie na dół, zajrzałam do dużej,
przestronnej, beżowej kuchni.
Cała czwórka siedziała przy
wysepce kuchennej i śmiejąc się, żywo o czymś dyskutowali. A
właściwie to tylko Leila z rodzicami, bo Justine zapatrzona w swój
talerz tylko słuchała. Nieśmiało wyłoniłam się zza framugi
drzwi i uśmiechnęłam do mojej rodziny, rzucając krótkie „dzień
dobry”.
- Na co masz ochotę? - zaoferowała się od razu ciocia
Davne, pokazując mi miejsce obok młodszej kuzynki, które sekundę
później zajęłam. - Tosty, naleśniki, jajka, musli? - wyliczała,
otwierając poszczególne górne szafki i przyglądając się
zawartości. - Kawa, herbata? Sok? - otworzyła lodówkę i oglądała
uważnie zawartość. - Pomarańczowy, porzeczkowy albo zielone
jabłko.
Zaśmiałam się cicho zawstydzona tym, że tak nade
mną skacze. Byłam przyzwyczajona, że dbałam sama o siebie,
szczególnie, że miałam już siedemnaście lat, czyli byłam
niemalże dorosła, a w stanie Arizona, w którym obecnie
pomieszkiwałam, mogłam nawet zrobić prawo jazdy. A propo...
Ciekawe czy któraś z dziewczyn ma to już za sobą.
- Tosty
wystarczą, dziękuję. - uśmiechnęłam się speszona i odruchowo
odgarnęłam kosmyk włosów za ucho, spoglądając na każdego
członka rodziny po kolei.
Ciotka właśnie włożyła dwie
kromki chleba do tostera i wyjęła z lodówki ten słynny
trzylitrowy baniak z sokiem pomarańczowym. Zawsze występuje on w
tych wszystkich serialach i przeraziłam się nie na żarty. Skoro
nawet napoje mają takie same jak w tych kolorowych książkach to na
pewno czeka mnie porządne przetrzepanie skóry na pierwszej
przerwie...
Leila z uśmiechem przesunęła po stole w moją
stronę dwa słoiczki dżemu. Wiśniowy i morelowy, a ja
odwzajemniłam gest, starając się za wszelką cenę nie dać po
sobie poznać, że jestem zestresowana. Wujek chyba się czegoś
domyślał, bo postanowił zacząć krótką rozmowę.
- Jak
pierwsza noc? Wyspana? - spytał, sekundę później unosząc
filiżankę do ust i upijając dwa łyki parującej wciąż kawy.
-
Nawet. - odpowiedziałam szczerze. - Dziękuję. - szepnęłam do
cioci, która właśnie stawiała przede mną talerz zrobionych już
tostów.
- Co ty na to, żebyśmy spędzili trochę czasu wszyscy
razem w ten weekend? - uniósł krzaczastą brew, znów przysysając
się do kubka. - Chcemy, żebyś czuła się z nami swobodnie i żeby
ten dom stał się też twoim domem. - wyrecytował jakby miał to
wcześniej dokładnie przemyślane. - Myślałem o sobocie. - dodał,
a chwilę później wszyscy patrzyli na protestującą po drugiej
stronie stołu Leilę.
- Ja nie mogę w sobotę. - powiedziała
spokojnie, ale w jej głosie dało się wyraźnie wyczuć złość.
Ojciec zgromił ją wzrokiem. - Tato, mówiłam ci, że mam plany. -
syknęła, ściskając w rękach swój biały kubek.
- Ale to jest
mój jedyny dzień wolny, więc wydaje mi się, że możesz przełożyć
swoje sprawy dla rodziny ten jeden raz. - powiedział, zgłaśniając
ton głosu. - Leila. - upomniał ją ostro akcentując jej imię, a
ona zagryzła dolną wargę, odkładając trzymany wcześniej w
rękach napój i zeskoczyła z wysokiego hokera.
Podeszła do
małego stoliczka w rogu pomieszczenia i przewiesiła brązową
torebkę przez ramię, która idealnie komponowała się do jej
stroju, zabrała leżące obok kluczyki i odwróciła się
ostatni raz, zanim wyszła z domu.
- Dziewczyny, czekam na was w
samochodzie.
~*~
Przez
całą drogę żadna z nas się nie odezwała. W aucie panowała tak
gęsta atmosfera, że można ją było kroić nożem. Wiedziałam, że
dziewczyny nie są złe na mnie, a na swojego ojca, który zmienił
im weekendowe plany właśnie ze względu na mnie. Popieprzone i
jakby się zastanowić to była po części moja wina, bo w ogóle tu
przyjechałam. Kiedy zatrzymałyśmy się na szkolnym parkingu w
końcu uważnie się rozglądnęłam.
Budynek Lewston High
School to ogromny, dwupiętrowy gmach. Ściany pomalowane na kolor
barw szkoły czyli fiolet, biel i szarość. Na samym środku ogromny
napis układający się w nazwę budynku, a wkoło rozciągała się
idealnie zielona, niezdeptana jeszcze trawa, po której kręcili się
uczniowie. Cała masa. Przede mną jakieś sto pięćdziesiąt osób
witało się ze sobą, rozmawiało, szło samotnie, albo wisiało na
telefonie. I dałam sobie rękę uciąć, że jeszcze co najmniej
drugie tyle znajdowało się wewnątrz budynku.
Słońce świeciło
mi w oczy, więc wsunęłam na twarz okulary przeciwsłoneczne i
zarzuciłam plecak na lewe ramię, czekając na kuzynki. W końcu
ruszyłyśmy we trzy. Ja speszona, wystraszona i trochę zagubiona,
Justine i Leila jakby znudzone. Ta druga odkąd tylko zatrzasnęła
drzwi rozglądała się po dziedzińcu jakby czegoś szukała, za to
jej siostra celowała w drzwi wejściowe, a ja za nią jak to
ostatnie cielę...
Nogi trzęsły mi się ze strachu. To dzisiaj.
Starałam się uspokoić oddech, który zaczął już powoli wymykać
mi się spod kontroli. Musiałam zrobić wszystko, żeby nie dać nic
po sobie poznać, bo ostatnie czego na tę chwilę pragnęłam to
ciekawskie spojrzenia reszty uczniów na reakcję pewnej Brytyjki na
pierwszy dzień nowej szkoły. Mam siedemnaście lat, a problemy
dziecka z podstawówki, które boi się wyściubić nos na nowe
otoczenie. Żałosne trochę.
Blondynka bez słowa odsunęła się
od nas kilka metrów przed głównym wejściem. Śledziłyśmy ją
wzrokiem, przystając na chwilę w miejscu. W końcu między tymi
wszystkimi ludźmi dostrzegłam, że podchodzi do małej grupki
ludzi, w których rozpoznałam tego chłopaka z wczoraj. Zayna? Tak,
chyba tak... Uśmiechnęła się szeroko w stronę jakiejś wysokiej
szatynki i przytuliła ją delikatnie, opowiadając coś żywo.
Oprócz nich na trawie siedziała jeszcze jedna dziewczyna. Jej brązowe włosy układały się w naturalną burzę małych, słodkich loczków, a kosmyki sięgały niemalże całej długości pleców. Wtulała się w krótko ostrzyżonego ciemnego blondyna, który nie odrywał wzroku od rozmawiających przed nim dziewczyn, jakby od niechcenia miziając swoją dziewczynę po plecach. Zayn i jakiś roześmiany szatyn w czerwonych rurkach z kogoś chyba się nabijali, bo brunet unosił w górę ręce przesadnie przy tym gestykulując, a pozostali cicho się zaśmiali. Przełknęłam głośno ślinę.
Oprócz nich na trawie siedziała jeszcze jedna dziewczyna. Jej brązowe włosy układały się w naturalną burzę małych, słodkich loczków, a kosmyki sięgały niemalże całej długości pleców. Wtulała się w krótko ostrzyżonego ciemnego blondyna, który nie odrywał wzroku od rozmawiających przed nim dziewczyn, jakby od niechcenia miziając swoją dziewczynę po plecach. Zayn i jakiś roześmiany szatyn w czerwonych rurkach z kogoś chyba się nabijali, bo brunet unosił w górę ręce przesadnie przy tym gestykulując, a pozostali cicho się zaśmiali. Przełknęłam głośno ślinę.
-
Wzięłaś plan zajęć? - spytała Justine, wyrywając mnie z
zamyślenia.
Musiałam wyglądać komicznie, kiedy na nią
spojrzałam, bo zaśmiała się cicho, widząc moją minę i
pogłaskała mnie po ramieniu. Pokazałam jej kartkę.
- Schody są
tam. - wskazała na lewo, kiedy w końcu weszłyśmy głównym
wejściem.
W środku było tak... typowo. Labirynt korytarzy, a
do każdej pomalowanej na filetowo ściany dosunięte pakiety
metalowych szkolnych szafek. Były wysokie na jakieś dwa metry,
podłużne i nie pierwszej młodości, bo ich kolor trochę wyblakł
i teraz zamiast odcienia beżu były najzwyczajniej w świecie szare
i wyglądały na brudne.
- Jaki masz numer szafki? - spytała
zaciekawiona po raz kolejny wlepiając we mnie wzrok.
- Skąd mam
wiedzieć? - w moim głosie wyczuć można było moje
przerażenie.
Znów szeroko się uśmiechnęła.
- Jest napisany na planie. - wzięła ode mnie na chwilę kartkę. -
Dwieście siedemnaście... - zastanowiła się, marszcząc przy tym
brwi. - To gdzieś na drugim końcu korytarza. - szepnęła. -
Poradzisz sobie? - dopytała, dając mi do zrozumienia, że chce
przywitać się z przyjaciółmi po wakacyjnej przerwie.
Przytaknęłam
energicznie głową, a ona życzyła mi powodzenia i zniknęła
między ludźmi.
Stałam w tym miejscu jeszcze jakieś dziesięć
sekund zanim ogarnęłam się, że pora ruszyć tyłek i że mogę
wyglądać dziwnie, stojąc w miejscu jak na skazanie. Poprawiłam
spływające po moim ramieniu kosmyki brązowych włosów i starałam
się nikogo nie potrącić.
Minęłam właśnie jakąś grupkę
chłopaków, którzy omawiali szczegóły wczorajszego meczu, chwilę
później dwie laski, które zachwycały się nawzajem swoim kolorem
włosów i kilka pojedynczych osób, przeglądających szkolne
podręczniki. Szłam ze spuszczoną głową, łypiąc tylko znad
swojej grzywki na otaczający mnie świat i uważnie przyglądałam
się numerom szafek. Trzysta trzy, na pewno szłam w dobrą stronę?
Znalazłam
ją dopiero przed samym rozpoczęciem zajęć. Popędziłam prędko
na pierwsze piętro, gdzie miałam mieć angielski i bez większego
problemu znalazłam sale 23B. Na szczęście kuzynki napisały mi
przy każdym przedmiocie gdzie znajduje się dane pomieszczenie, np.
„historia 16D, parter, skrzydło prawe”. Postanowiłam im za to
podziękować, bo gdyby na to nie wpadły prawdopodobnie spóźniłabym
się na każdy przedmiot. Na szczęście na angielskim jak i na
matematyce ławki były pojedyncze i nie musiałam z nikim zamieniać
słowa. Wzięłam algebrę z elementami kombinatoryki i byłam w
wyższej grupie, czyli razem z seniorami z ostatniej klasy.
Nastawiłam się, że chociaż te zajęcia będę miała z którąś
z dziewczyn, ale potem przypomniałam sobie, że Leila to typowy
human i ma matmę podstawową, a Justine wzięła trygonometrię. W
klasie były cztery rzędy ławek, a w każdym rządku jakieś sześć.
Usiadłam mniej więcej na środku i ogarniałam wzrokiem każdego.
Najgorsze, że nawet nie wiedziałam kto jest w moim wieku, a kto
starszy, więc siedziałam w tej ławce jak ciele przez bitą godzinę
i słuchałam o permutacjach, z których tak naprawdę nie za wiele
zrozumiałam, ale obiecałam sobie, że posiedzę nad tym w domu.
Później przyszedł czas na pierwszą, półgodzinną przerwę po
dwóch pierwszych lekcjach. Nie miałam co z sobą zrobić, nie byłam
głodna ani nie miałam nic do załatwienia w tym czasie. Chciałam
zadzwonić, do którejś z kuzynek i trochę pogadać, ale
stwierdziłam, że pewnie chciałyby spędzić trochę czasu ze
swoimi znajomymi, w końcu mieli dziesięciotygodniową przerwę
wakacyjną. Poszłam więc do klasy chemicznej, gdzie miałam zacząć
kurs. Tu było o tyle dobrze, że każdy z uczniów dopiero zaczynał
chemię i nie musiałam obawiać się czegoś takiego jak na matmie,
czyli mojego nieogaru co do tematów zajęć.
Usiadłam w
drugiej ławce od strony okna. Cóż... Tutaj musiałam mieć
jakiegoś sąsiada, bo krzesło obok mnie nadal stało puste. Wyjęłam
z plecaka podręcznik i zaczęłam studiować pierwszy temat, żeby
tylko się czymś zająć przez najbliższe dwadzieścia pięć
minut. Sala była bardzo dobrze wyposażona. Na półkach i w
oszklonych szafkach było widać dziesiątki probówek, podgrzewaczy
i wszystkich tych chemicznych sprzętów do doświadczeń.
Uśmiechnęłam się na samą myśl, że już niedługo może zacznę
sama mieszać jakieś substancje i uczyć się tematu właśnie w ten
sposób. W Lincoln chemia polegała jedynie na suchym pisaniu reakcji
chemicznych, z czego tak naprawdę niewiele rozumiałam, dlatego
tutaj wylądowałam w grupie dla początkujących.
Kiedy do
dzwonka zostało niecałe pięć minut męski głos wyrwał mnie z
zamyślenia. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się uprzejmie,
słuchając co ma mi do powiedzenia.
Blondyn uśmiechał się do
mnie szeroko, ukazując białe, proste zęby i przymykając
niebieskie oczy. Jego delikatnie opalona skóra ładnie komponowała
się z odcieniem koloru włosów. Nie był wysoki, stawiałam w
myślach, że mojego wzrostu, ale trudno jednak było to ocenić,
kiedy ja siedziałam. Miał na sobie luźną, rozpiętą granatową
bluzę z białym zamkiem, czarne spodnie i szary T-shirt.
- Mogę?
- wymownie spojrzał na wolne miejsce obok mnie, a ja przytaknęłam
trochę zawstydzona i znów chciałam ukryć nos w książce, jednak
nie pozwolił mi na to. - Jestem Niall.
- Claudia. - bąknęłam grzecznie w odpowiedzi, znów pozwalając sobie podnieść na niego wzrok.
On też nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Zawstydziłam
się trochę i miałam nadzieję, że na moje policzki nie wtargnie
zaraz fala rumieńców. Chłopak był przystojny i to mnie trochę
peszyło. Błękitne spojrzenie prześwietlające mnie jakby na
wylot, chociaż to zwykła, koleżeńska rozmowa dwóch partnerów na
chemii. Zaczęłam się nerwowo bawić palcami pod stołem, ocierając
co jakiś czas dłońmi o nagie uda.
- Co to za akcent? - spytał,
dobrze udając zainteresowanie i uniósł w górę jasną brew.
-
Jestem Brytyjką. - wzruszyłam ramionami. - Po części. -
uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Po której części? - spytał
bezpośrednio, śmiejąc się cicho.
Fajnie, że chociaż on z
naszego towarzystwa się nie krępował. Ja robiłam to za dwoje. On
chciał trochę mnie poznać, a ja pięć razy zastanawiałam się
nad każdym słowem.
- Pochodzę z Lincoln. - rzuciłam, dopiero
później zdając sobie sprawę, że może nie mieć pojęcia gdzie
leży takie miasteczko, więc prędko dodałam. - Sto pięćdziesiąt
mil od Londynu. Moja mama urodziła się w Poznaniu, w
Polsce.
Kolejny raz uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem, a
ja myślałam tylko o tym, że wszystko nie mogło być do końca
dnia takie proste. I miałam rację.
No comments:
Post a Comment